Nie będzie żadnych podwyżek cen energii dla obywateli – przekonuje rząd. W ubiegłym tygodniu mówił o tym premier Mateusz Morawiecki, teraz Jadwiga Emilewicz – minister przedsiębiorczości i technologii, a także Jacek Sasin – minister w Kancelarii Premiera. Teoretycznie powinniśmy odetchnąć z ulgą, ale państwowe spółki energetyczne nie wycofały z Urzędu Regulacji Energetyki wniosków o 20-procentowe podwyżki dla gospodarstw jednorodzinnych. Sprawa pozostaje zatem w zawieszeniu.

Podwyżki cen dotkną samorządów lokalnych, a te zrekompensują sobie straty, przerzucając obciążenia na obywateli. W wielu miastach można spodziewać się podwyżek, np. cen biletów komunikacji miejskiej. Niezadowolonym Polakom rząd odpowie: „My wam cen energii nie podnieśliśmy, płacicie więcej, bo podwyżki zafundowali wam włodarze waszych miast. Idźcie z pretensjami do prezydenta Trzaskowskiego, Adamowicza, Sutryka, Zdanowskiej...".

Ta pokrętna strategia: „to nie my, to oni", nie jest oczywiście domeną obecnego rządu. W przeszłości wiele razy było tak, że za decyzje podjęte na poziomie centralnym płaciły samorządy, a w rzeczywistości obywatele. Rządzący pozornie zachowywali czyste konto. Jednak w tym roku, w trakcie kampanii przed wyborami samorządowymi, z ust wielu polityków PiS dało się słyszeć, że warto oddać głos na przedstawicieli tej partii, bo wszędzie tam, gdzie wygrają, popłynie strumień rządowych dotacji. Jakie wyniki osiągnęli kandydaci PiS w dużych miastach, wiadomo. Nie da się rzecz jasna udowodnić, że podwyżki cen energii to kara dla obywateli za odrzucenie ludzi PiS, ale trudno jednego z drugim nie wiązać.

Prawdą jest – o czym nieoficjalnie przebąkują przedstawiciele rządu – że samorządy są dziś bogate jak nigdy dotąd, bo poprawiła się np. ściągalność podatków. Tyle tylko, że tych pieniędzy w gminach nikt nie upycha do skarpet, a inwestowane są w infrastrukturę lokalną. W szkoły, drogi, chodniki, domy kultury itp. Realne zyski mają z tego mieszkańcy, bo żyje im się po prostu lepiej. I co ciekawe, rząd doskonale o tym wie. Ba, nawet bardzo często z tego korzysta i na swoje konto zapisuje różne sukcesy polityków lokalnych. Trudno więc dziś zrozumieć, skąd niechęć przed rozmową o rekompensatach ewentualnych podwyżek.