Szułdrzyński: Teraz czeka nas bitwa o wszystko

Zaostrzenie języka w ostatnich dniach kampanii oraz toporna propaganda TVP mogły odstraszyć część umiarkowanych wyborców.

Aktualizacja: 15.10.2019 11:06 Publikacja: 14.10.2019 20:21

Szułdrzyński: Teraz czeka nas bitwa o wszystko

Foto: Wikimedia Commons, Creative Commons Uznanie autorstwa–na tych samych warunkach 3.0, fot. Marcin Białek

Polska scena polityczna weszła w stadium niestabilności, o której w ciągu ostatnich czterech lat zdążyliśmy już zapomnieć. Przyzwyczailiśmy się bowiem do sytuacji, w której wszystkie instytucje i decyzje są w ręku Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem oficjalne wyniki wyborów nie tylko okazały się kubłem zimnej wody dla polityków partii rządzącej, ale też stworzyły pewną lukę w obecnym systemie władzy.

PiS rzeczywiście osiągnęło bezprecedensowy sukces, uzyskując najwyższy po 1989 roku wynik w wyborach do Sejmu przy absolutnie rekordowej frekwencji. A jednak to zwycięstwo z co najmniej dwóch powodów okazuje się gorzkie. Przede wszystkim zawarty przez opozycję sojusz polegający na niewystawianiu przeciw sobie kandydatów w jednomandatowych okręgach do Senatu doprowadził do tego, że PiS jest pierwszą w III RP partią, która ma większość w Sejmie, lecz nie ma jej w Senacie.

Już za kilka dni, gdy senatorowie zbiorą się, by wybrać nowego marszałka, dowiemy się, czy opozycja jest tam w stanie zbudować stabilną większość. Senat w jej rękach nie jest dla PiS ustrojowym nieszczęściem, może ona bowiem wyłącznie opóźniać działania legislacyjne Sejmu i rzucać rządzącym kłody pod nogi. Ale ma wielkie znaczenie symboliczne. Opozycja może wyjść do wyborców z sygnałem, że udało jej się odnieść pewne zwycięstwo nad Prawem i Sprawiedliwością.

W tej sytuacji wybory prezydenckie zmienią się w bitwę o wszystko. To zaś oznacza, że dla PiS najważniejszym celem w najbliższym czasie będzie zabezpieczenie reelekcji Andrzeja Dudy. Rytm życia politycznego aż do maja wyznaczać zatem będzie logika, która zwiąże ręce partii rządzącej. Bój o Pałac Prezydencki rządzi się logiką wyborów większościowych, w których przyciągnąć do siebie trzeba ponad połowę wszystkich wyborców, a nie tylko twardy elektorat.

Ostateczny wynik parlamentarnej elekcji – gorszy, niż się w PiS spodziewano – świadczy o tym, że zaostrzenie języka w ostatnich dniach kampanii oraz toporna propaganda TVP mogły odstraszyć część umiarkowanych wyborców. Tych samych, bez których PiS nie może wywalczyć reelekcji Dudy. A zatem można się spodziewać kolejnego spektaklu politycznego pod tytułem „marsz Zjednoczonej Prawicy do centrum".

Sytuację PiS komplikuje również – i to kolejna łyżka dziegciu psująca smak zwycięstwa – niewielka przewaga, na jaką może liczyć w Sejmie, przy równoczesnym dobrym wyniku partii obu koalicjantów Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina. Gowin może liczyć na 18 szabel, a Ziobro na ok. 16. To oznacza, że rola Solidarnej Polski i Porozumienia niepomiernie rośnie i znacznie umacnia ich pozycję przetargową w negocjacjach dotyczących podziału politycznych fruktów, ale i wyznaczania politycznego kierunku Zjednoczonej Prawicy. Mówiąc wprost, wejście w poważny konflikt z jednym lub drugim może kosztować Jarosława Kaczyńskiego utratę większości w i tak dość skomplikowanej politycznie sytuacji.

Polska scena polityczna weszła w stadium niestabilności, o której w ciągu ostatnich czterech lat zdążyliśmy już zapomnieć. Przyzwyczailiśmy się bowiem do sytuacji, w której wszystkie instytucje i decyzje są w ręku Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem oficjalne wyniki wyborów nie tylko okazały się kubłem zimnej wody dla polityków partii rządzącej, ale też stworzyły pewną lukę w obecnym systemie władzy.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Komentarze
Czego o ministrze Zbigniewie Ziobro pisać dziś nie wolno
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Prezydent, dyktator, zbrodniarz? Kim jest dla nas Putin
Komentarze
Bogusław Chrabota: Patryk Jaki. Bonaparte prawicowych radykałów
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Tusk i Biedroń uderzają w partię Hołowni. Kto więcej zyska na tej przepychance?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Kłótnia o ambasadorów. Dlaczego rząd Tuska potrzebuje konfliktu z prezydentem