Coraz częściej słychać głosy, że ostatnia ofensywa Zbigniewa Ziobry – ideologiczna, ale też polityczna – to nie tylko spór o kierunek, w jakim ma pójść po wakacjach partia rządząca, ale i spór o to, jak ma w ogóle wyglądać scena polityczna po prawej stronie. Bo jak przekonują nasi rozmówcy z obozu władzy, coraz częściej ataki ze strony Ziobry i innych polityków Solidarnej Polski, choć teoretycznie dotyczą premiera Mateusza Morawieckiego lub jego ministrów, w istocie są adresowane do Jarosława Kaczyńskiego. W PiS zaczyna bowiem dominować przekonanie, że w istocie Ziobro podważa rolę samego prezesa, krytykując np. ministra edukacji za odwołanie kontrowersyjnego kuratora czy nieustannie podszczypując Morawieckiego za jego europejską politykę. Bo że Ziobro za premierem nie przepada, wiadomo nie od dziś. Sęk w tym, że Kaczyński kilkakrotnie dawał do zrozumienia, iż Morawiecki – wbrew wewnętrznym atakom – zostanie na stanowisku.

A zatem dalszy ostrzał premiera jest kwestionowaniem woli samego prezesa i jego roli lidera, który ma decydujące zdanie w kluczowych sprawach.

Skąd ta determinacja Ziobry? Trzeba tu wrócić do wiosennego kryzysu związanego z organizacją wyborów korespondencyjnych, gdy posłuszeństwo Kaczyńskiemu wypowiedział szef Porozumienia Jarosław Gowin. Lider Solidarnej Polski zachował się wówczas lojalnie wobec PiS. Widząc, że Kaczyński obawia się o stabilność układu władzy, miał mu nawet zaproponować wejście Solidarnej Polski do PiS. Sprawa miała się rozstrzygnąć na jesiennym kongresie PiS, na którym partia wybierać będzie prezesa na kolejną kadencję. Kaczyński jednak nie jest entuzjastą powrotu SP do PiS. Ziobro uznał więc, że musi budować własną siłę polityczną, stawiać na rozpoznawalność swoich ludzi, by w wyborach 2023 r. być gotowym do samodzielnego startu. To zaś sprawiło, że musiał przyjąć nową strategię – zamiast grać na jedność Zjednoczonej Prawicy, co wzmacniałoby koalicję i dawało jej najlepszą pozycję startową za trzy lata, musi myśleć o sobie, walczyć o rozpoznawalność swej partii – kosztem nie tylko koalicji, nie tylko PiS czy Morawieckiego, ale nawet samego Jarosława Kaczyńskiego.

Wygląda na to, że w PiS właśnie uświadomiono sobie nie tylko istotę planu Ziobry, ale również jego konsekwencje. Prezes przebywa na wakacjach, nikt więc nie podejmie żadnej kontrakcji wobec Ziobry (no może poza rugowaniem polityków Solidarnej Polski z TVP Info, o czym donosił ostatnio Onet), ale sytuację można przedstawić następująco: Kaczyński już wie, że Ziobro wie. W PiS teraz wszyscy czekają, co będzie dalej. Bo to już rytuał – prezes wraca z wakacji, które często spędza z Joachimem Brudzińskim, i ogłasza, jaką podjął decyzję co do dalszych kroków. Tyle tylko, że przez wiele lat Brudziński łagodził zbyt ostre plany Kaczyńskiego, a w ostatnich miesiącach również on przeszedł na pozycje bardziej skrajne. Nie można więc wykluczyć, że jesienią wraz z chłodami przyjdą też krwawe rozliczenia w nominalnie Zjednoczonej, a w istocie mocno podzielonej Prawicy.