Oto kilka tysięcy żołnierzy państw sojuszu, a szczególnie USA, stacjonujących w sposób rotacyjny w tej części Europy ma się stać jasnym i klarownym sygnałem dla Rosji, że zobowiązania wynikające z członkostwa w pakcie nie pozostaną na papierze.

NATO musi pokazać, że żyje, że jest zdolne do tego, by reagować na zmieniające się zagrożenia na świecie. Dobrze, że po próbach resetu w stosunkach międzynarodowych mamy powrót do twardego rdzenia działalności sojuszniczej, którym jest nie tylko zwiększanie możliwości obronnych, ale również odstraszania potencjalnego agresora. Wzmocnienie wschodniej flanki NATO oczywiście nie sprawi, że od razu będziemy bezpieczni. Ale chodzi o to, żeby potencjalnemu agresorowi uświadomić, że nie ma członków NATO drugiej kategorii, oraz podnieść koszty potencjalnego ataku na któreś z państw tego regionu.

Bezpieczeństwa i suwerenności, które będziemy mogli zagwarantować dzięki decyzjom na szczycie NATO, nie da się przeliczyć na pieniądze, choć zapewnienie pokoju sporo kosztuje. Ale – jak piszemy dziś w „Rzeczpospolitej" – większa aktywność sojuszu w naszym regionie ma również realny wymiar finansowy. I może stać się szansą dla naszej gospodarki. MON szacuje, że na rozbudowę infrastruktury koniecznej do zwiększenia zdolności obronnych tylko w Polsce NATO przeznaczyło w sumie 2,5 mld złotych.

Za te pieniądze zmodernizowane już zostały m.in. wojskowe lotniska, porty wojenne czy stacje radarowe. Tak więc zmodernizowana infrastruktura wojskowa będzie się znajdować w Polsce.

Stanowić to może szansę na rozwój dla polskich firm oraz otworzy przed nimi dostęp do najnowszych technologii obecnych w armiach sojuszu. A to dopiero początek korzyści wynikających z decyzji, które zostaną ogłoszone w tym tygodniu w Warszawie.