Możesz otrzymać samochód w każdym kolorze, pod warunkiem, że będzie to czarny - reklamowano kiedyś Forda. Podobnie jest z decyzją Sojuszu Lewicy Demokratycznej: SLD wystartuje w nadchodzących wyborach parlamentarnych w porozumieniu z innymi partiami - zdecydowano w referendum. Z kim konkretnie? - SLD jest gotowe do współpracy w ramach Koalicji Europejskiej, podczas najbliższych wyborów - doprecyzował przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty, jeszcze przed ogłoszeniem wyników wewnątrzpartyjnego głosowania.

Temat postawiony był w referendum w taki sposób, by dać kierownictwu SLD wolna rękę w decyzjach o nadchodzących wyborach. Czarzastemu zależało na dwóch kwestiach: po pierwsze, by iść w koalicji i nie ryzykować spadnięcia pod próg wyborczy, a po drugie, by mieć jak najlepszą pozycję wyjściową do negocjacji z PO, bo tylko duża lista gwarantuje chociaż pięciu działaczom SLD mandaty poselskie. Dlatego nie było pytania trzeciego: z jakimi ugrupowaniami tworzyć koalicję. Groziłoby ono wyborem, który kierownictwu pewnie by się nie podobał, czyli wskazaniem innych organizacji lewicowych. A to oznaczałoby ryzyko, że SLD pozostanie poza Sejmem. Choć zapewne byłoby bardzo ideowe.

Wolna ręka oznacza jednak też możliwość wybrania drugiego, lewicowego kontraktu, gdyby rozmowy z PO poszły źle. Wydaje się jednak, że Grzegorz Schetyna odżałował już PSL i gotów jest na na listę centro-liberalną, a na tej SLD mieści się znakomicie. Jest tylko jeden problem: podobną decyzję podjęła Wiosna (chociaż referendum jej do tego potrzebne nie było). Jeśli PO będzie chciała przygarnąć obie partie z lewa, kolejka do mandatów znacznie się wydłuży, a przecież i aktyw Platformy ma ambicje poselskie i musi dostać swoje. Wtedy - paradoksalnie - deal z PO może już nie być tak opłacalny.