Wniosek o wotum zaufania to w myśl polskiej konstytucji broń bardzo dużego kalibru. To głosowanie jest tak ważne, że o jego wyniku marszałek Sejmu ma obowiązek niezwłocznie poinformować prezydenta RP.
W praktyce to jednak idealne narzędzie do tego, by przejmować polityczną inicjatywę. Lubił do tego narzędzia odwoływać się Donald Tusk. Ostatni raz zrobił to pod koniec czerwca 2014 r., po wybuchu afery taśmowej. By przeciąć spekulacje, że nagrywanie przez kelnerów najważniejszych osób w państwie podważyło zdolność PO do sprawowania władzy, Tusk zgłosił wniosek o wotum zaufania.
Mając w sejmie większość, premier może być spokojny o wynik głosowania jest w takiej sytuacji, ale efekt wizerunkowy jest duży. A Mateusz Morawiecki zamiast tłumaczyć się z zarzutów opozycji, sam może wygłosić w rocznicę swego powołania, nowe expose. Zamiast grać tak, jak chce opozycja, składając wniosek o wotum zaufania, premier wywraca opozycji stolik z kartami. Ruch ten pozwala mu wyjść z defensywy i przejąć polityczną inicjatywę i narzucić własną narrację.
Premier wykorzystał tę szansę, by zdać relację z realizacji obietnic, które złożył dokładnie rok temu. I zamiast stać pod ścianą i tłumaczyć się z afery z Komisją Nadzoru Finansowego, z – prawdopodobnie – nieuzasadnionego zatrzymania panów Kwaśnika i Jakubiaka, którzy badali system SKOK-ów, Morawiecki mógł krytykować opozycję i przekonywać, że przez ostatnie miesiące dalej musiał sprzątać po rządach PO–PSL.
Jak zauważył Marek Migalski, ostatnie dni przed świętami to chwila, gdy politycy usiłują narzucić narrację, z którą zostawią Polaków na święta. Od tego, z jakim przekazem zostaniemy po wyłączeniu telewizorów i zamknięciu komputerów, zależy, o czym będziemy rozmawiać przy świątecznym stole. Morawiecki wygrał tę sytuację dla siebie. Tym bardziej że to kolejny sygnał, iż umacnia swoją pozycję w obozie władzy, a polityka Morawieckiego cieszy się uznaniem Jarosława Kaczyńskiego.