Dłużej klasztora niż przeora – instytucje trwają, choć ludzie odchodzą. Trwają też zobowiązania, np. długi państw. Ale nie zawsze tak było: przez wieki dług władcy miał charakter osobisty i przepadał z jego śmiercią. Po raz pierwszy zasada ciągłości zobowiązań finansowych kolejnych suwerenów danego obszaru pojawia się w XIII w., gdy klasztor Evesham w Anglii zadłużył się na sfinansowanie procesu z biskupem.
Dług publiczny okazał się genialnym wynalazkiem: pozwala przenosić w czasie koszty wydatków państw, a nawet przerzucać je na barki przyszłych pokoleń. I wszystko gra, dopóki dochody skarbu pozwalają na spłatę odsetek, a stary dług udaje się spłacić emisją nowego (tzw. rolowanie). Problem zaczyna się, gdy cena pieniądza rośnie, a inwestorzy żądają coraz wyższych odsetek. Jeśli dług jest za duży w stosunku do możliwości gospodarki, dochodzi do zaprzestania spłaty (ang. default), czyli plajty państwa. W takiej sytuacji dekadę temu znalazła się Grecja i w taką spiralę śmierci kolejny już raz wchodzi właśnie Argentyna.
Czytaj także: Nie ma przyzwolenia na trwałe zwiększanie długu
Dlatego ekonomiści zawzięcie kłócą się o to, jaki jest bezpieczny poziom długu publicznego w Polsce, pozwalający uniknąć ryzyka defaultu, ale i nie obciążający nadmiernie nowych pokoleń. Konstytucyjny limit 60 proc. PKB został skopiowany z wymogów Unii Europejskiej, ale odzwierciedla też obawy przed powtórką bankructwa kraju z epoki Gierka i Jaruzelskiego.