Rok temu wszyscy zastanawiali się, jak długo potrwa w Tour de France panowanie Kolumbijczyka Egana Bernala, bo 22-latek w wielkim stylu wysadził z fotela lidera drużyny Ineos Brytyjczyka Gerainta Thomasa. Dziś wszyscy w peletonie głowią się nad fenomenem Pogacara i Roglicia, którzy zamienili Wielką Pętlę w mistrzostwa Słowenii.
Roglić przyjechał do Francji z potężną drużyną Jumbo-Visma. Jej dyrektor sportowy Robert Thomas Wagner opowiadał, że przerwanie sezonu przez pandemię wykorzystał na analizę możliwości swojej ekipy, mocnych i słabych stron rywali oraz zwycięskiej taktyki Ineosu, która pozwoliła kolarzom brytyjskiego zespołu wygrać siedem z ośmiu ostatnich edycji Wielkiej Pętli.
Holendrzy kontrolowali wyścig, a Roglić pielęgnował przewagę w klasyfikacji generalnej przekonany, że podczas etapu jazdy indywidualnej na czas dopnie ostatni guzik żółtej koszulki, bo w samotnej walce z zegarem jest jednym z najlepszych specjalistów na świecie. Wszystko szło zgodnie z planem aż do soboty, kiedy podjazd pod Płaskowyż Pięknych Dziewcząt zaczął Pogacar.
– Przez cały etap dostawałem przez radio informację o przewadze, ale na podjeździe zrobiło się tak głośno, że nic nie słyszałem. Znałem jednak trasę bardzo dobrze, więc jechałem na pamięć – opowiadał 21-latek z UAE Team Emirates.
Niedzielna „L'Equipe" złotymi literami i hasłem „Poga Star" ogłosiła narodziny gwiazdy, bo Pogacar pokonał Roglicia o blisko dwie minuty. Kolarze mieli w nogach trzy tygodnie wysiłku, a „czasówkę" kończył 6-kilometrowy podjazd o średnim nachyleniu 8,5 proc. Pogacar tam nie jechał, tylko frunął, choć to Roglić był kiedyś skoczkiem narciarskim.