Patrick Swayze. Te oczy, ten uśmiech, ten wdzięk. Uwielbialiśmy go szczególnie za trzy role: szlachetnego arystokraty Orry’ego Maina z telewizyjnej epopei o czasach wojny secesyjnej „Północ-Południe”, która w połowie lat 80. trafiła i do polskiej telewizji; uwodzicielskiego tancerza Johnny’ego Castle’a, który wspólnie z Jennifer Grey zachwycał na parkiecie niesamowitymi piruetami w kluczowych scenach "Dirty Dancing" (wyświetlanego u nas kinach jako "Wirujący seks"); no i Sama, chroniącego z zaświatów swoją ukochaną (Demi Moore) w melodramacie "Uwierz w ducha".
Już tylko te trzy tytuły wystarczyłby, by o Patricku Swayzem mówić jako o supergwiazdorze wielkiego i małego ekranu, przyczyniły się zresztą do nadania mu w Hollywood przydomku "króla farciarzy". Ale farciarzem nie zawsze był, chociaż od połowy lat 80. uchodził za romantyczny ideał, obiekt westchnień niemal wszystkich nastolatek, a także wielu ich starszych koleżanek. Do tego stopnia, że w 1991 roku magazyn "People" nazwał go najseksowniejszym człowiekiem świata.
Później jego blask przygasł, jak to często bywa, ale nie tak zupełnie.
Swayze miał oczywiście na koncie i inne cenione role. Bo czyż "Na fali", w którym wcielił się w przywódcę młodzieżowego gangu surferów, nie cieszy się do dziś kultową popularnością? Czy można coś zarzucić jego występowi u boku Keanu Reevesa w kolejnym "akcyjniaku", "Point Break"? No i czyż aktor nie potrafił też zrywać ze swoim amanckim wizerunkiem? Bo czym przecież była brawurowa rola drag queen w głośnych "Ślicznotkach", za którą dostał nominację do Złotego Globu? Albo debiut na londyńskiej scenie teatralnej, gdzie w 2006 roku wystąpił w "Guys and Dolls"? Wydawało się, że znów jest na fali wznoszącej…
Fatalną wiadomość usłyszał w styczniu 2008 roku, kiedy zgłosił się do lekarza. Przyczyną jego niepokojów było dolegliwe pieczenie w żołądku, które zaczął odczuwać na planie pilotowego odcinka sensacyjnego serialu "Bestia".