Jak głosi legenda, 27 lat to wiek, w którym odchodzą najbardziej niezwyczajni muzycy, pośród nich Janis Joplin, Jim Morrison, Kurt Cobain, Amy Winehouse.
Na festiwalu w Monterrey w 1967 roku Hendrix spalił na oczach widzów gitarę – ten gest przydał mu fanów i zapoczątkował serię takich aktów – stał się jego znakiem rozpoznawczym. Charyzmatyczny, przystojny, ekstrawagancko ubrany. Nie stronił od narkotyków, alkoholu i przygodnego seksu.
W wywiadzie, którego udzielił tydzień przed śmiercią brytyjskiemu dziennikarzowi Keithowi Althamowi mówił m.in.: „Sposób w jaki tworzę muzykę, jest jak starcie między rzeczywistością a fantazją. Musisz użyć fantazji, by pokazać wiele różnych aspektów rzeczywistości”.
Zmarł nieoczekiwanie 18 września 1970 roku tuż przed swoimi 28. urodzinami po przedawkowaniu barbituranów.
Pochodził z Seattle, w którym urodził się 27 listopada 1942 roku. Jego rodzice nie mieli pieniędzy, nadużywali alkoholu i wciąż się kłócili. Rozwiedli się, kiedy miał 9 lat – opiekę nad nim przejął ojciec. Gdy miał 15 lat dostał pierwszą upragnioną gitarę. Był samoukiem - uczył się grać słuchając płyt bluesmanów. Przygody z kolejnymi zespołami kończyły się nienajlepiej – bo umiał znacznie więcej niż pozostali członkowie grup. Jego perfekcjonizm bywał nieznośny dla muzyków – także i później. Mając 19 lat naraził się policji, bo jeździł kradzionymi samochodami. By zmazać przewinienia wstąpił do wojska, ale wolał grać na gitarze niż oddawać się żołnierskim powinnościom. Tam poznał Billy Coxa, z którym założył zespół, który przetrwał już także w cywilu…