Własnej, chciałoby się powiedzieć substancji. Pogląd ten może być krzywdzący, ale coś może być na rzeczy. Fizyczna bliskość wielkich wydarzeń, które chcąc nie chcąc dotyczą najczęściej stolicy, sprawia, że nawet jeśli w jakimś miejscu dzieją się i działy rzeczy ważne, to i tak zostaną skonsumowane przez Warszawę. Przecież, jeśli pracować, to w stolicy. Jeśli się bawić, to również tam.
Z kolei dalej położone miejscowości, jakby z każdym kilometrem nabywały własnego życia. Kiedy powraca się do nich z codziennej warszawskiej odysei, nie warto już często wracać do stolicy (bo i kiedy), a to sprawia, że zaczyna się w nich dziać coś po swojemu, powstają całkowicie własne pomysły na spędzanie wolnego czasu, tworzenie kultury, lokalne przysmaki i imprezy.
Ale i na tym gruncie mamy do czynienia z ciekawym zjawiskiem. Odkąd pamiętam moi krajanie (pochodzę z Sochaczewa), zawsze narzekali, że u nas nic się nie dzieje. Myślę, że w tym miejscu niewiele się różnili od mieszkańców innych mazowieckich miejscowości w sąsiedztwie Warszawy. Bez względu na to, ile ciekawych rzeczy zrobili tu na miejscu, ile zespołów założyli, ile koncertów, wernisaży i wieczorów poetyckich zorganizowali, zawsze nad nimi wisiało, trochę zakompleksione – tu się nic nie dzieje. Jakbyśmy wszyscy nie dostrzegali cudowności miejsca i tego, co razem robimy.
Te kompleksy i aspiracje odegrały swoją rolę. Wielu z nas chciało się stać dobrze opłacanymi warszawskimi pracownikami, prawnikami, lekarzami, menedżerami i wielu z nas swoje marzenia spełniło. I tutaj ukształtowały się odmienne kierunki i spojrzenia. Jedni na rzecz stolicy porzucili swoje małe ojczyzny. Inni, do których mam przyjemność się zaliczać, uznali, że dobrze jest w Warszawie robić rzeczy duże, a mieszkać na mazowieckiej prowincji która, kiedy się popatrzy na świat i jego problemy, urasta do rangi ziemskiego raju – wielkiej zielonej równiny nieprzynoszącej duszy najmniejszych niepokojów.
Patrząc na Mazowsze z perspektywy nieco chyba infantylnej zabawy w „Polskę w runie", w której to zabawie jedni twierdzą, że wszystko jest wspaniałe i piękne, a inni że zrujnowane i brzydkie, trzeba skonstatować, że dzięki Warszawie, Mazowsze było i jest przykładem dynamicznego rozwoju, korony polskiej modernizacji. Czasami jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że para idzie w gwizdek. Tak jakby wraz z przebudowanym za unijne pieniądze otoczeniem, zniknął genius loci ( duch opiekuńczy) naszej małej ojczyzny.