Wtedy odwaga się opłaciła, a droga wiodła do celu z sukcesem, jakiego nie byliśmy w stanie przewidzieć. Jak będzie teraz?

Minione pięć lat rządów PiS i prezydentury Andrzeja Dudy było właśnie ześlizgiwaniem się ku Białorusi albo podobnemu autorytaryzmowi. Było sporo dobrego, z 500+ na czele; choć ograniczyło biedę, nie wstrzymało jednak spadku liczebności narodu. Rozdano wiele komplementów i prezentów, ale był to czas powolnego psucia państwa i ograniczania demokracji. Pozostały tylko wybory, jeśli przejęty przez PiS Sąd Najwyższy raczy je zatwierdzić. Dlatego trzeba wybrać kogoś, kto będzie miał dość siły, odwagi i wsparcia, by ten proces zahamować, nim w kolejnych wyborach parlamentarnych zagłosujemy na lepszy rząd.

Obawiam się, że kandydaci nie umieli wytłumaczyć, że chwila jest historyczna, a szansa być może ostatnia. Zamiast wołać, że ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, współzawodniczyli w obiecankach, eksponowali swoją apartyjność. Jeśli przegra Polska, to my poniesiemy winę. My wszyscy – którzy zdajemy sobie sprawę z historycznego momentu – za nieumiejętność jasnego wytłumaczenia i udowodnienia tego wyborcom. A zwłaszcza poniosą winę kandydaci opozycyjni.

Dlatego właśnie teraz powinni zgodnie ogłosić, że wzywają swoich zwolenników do głosowania na tego, który przeszedł do drugiej tury i podejmie ostateczną walkę. To nie jest „wybór mniejszego zła" ani rozterka „między złamaniem ręki a pożarem domu". To jest potwierdzenie lub zaprzeczenie decyzji sprzed 31 lat. Jak mało kiedy Historia (z dużej litery) patrzy na nas wszystkich.