Bo stadiony są dla „kochających swoje drużyny i gotowych za nie walczyć kibiców, a nie dla tatusiów z synkami". W ostatnich latach nasz rząd, w ramach narodowego programu wstawania z kolan, najwyraźniej zgodził się z powyższym poglądem.

Teraz też nie będę próbował podsumowywać kolejnego wybitnego występu naszej reprezentacji. Podzielę się jedynie dwiema refleksjami ekonomisty. Pierwsza ma charakter ogólny i wiąże się z perspektywami rozwoju kraju. Wszyscy widzą, w jaki sposób działa polska piłka nożna. Niebezpieczne stadiony, na których rządzą rozwydrzeni kibole. Nędzne kluby, źle zarządzane i niezdolne do uporządkowania finansów (jedyny pomysł to sprzedaż za granicę wyłowionych talentów). Zawodnicy, których główną motywacją jest zostać właśnie w ten sposób sprzedanym. Działacze piłkarscy (ciągle te same twarze, zmieniające się tylko miejscami), którym najwyraźniej taka mętna woda odpowiada... Wszyscy to widzą. A mimo to przed każdymi mistrzostwami ma miejsce wybuch głębokiej wiary, że tym razem na pewno drużyna co najmniej dojdzie do finału. Po czym przychodzi rozczarowanie i na bardzo krótko pojawia się pytanie: dlaczego ze zgniłych, nędznych korzeni nie wyrosła wspaniała roślina? Jest to niepokojące, bo ukazuje kompletny brak zrozumienia dla pozornie oczywistego faktu, że w każdej dziedzinie dla osiągnięcia wyniku potrzebne są nakłady, dobra organizacja i systematyczna praca. I w futbolu, i w gospodarce.

Druga uwaga dotyczy finansów. Jak to możliwe, że coś źle działa, a mimo to nie zmienia się i żyje sobie w najlepsze? Ekonomicznym wyjaśnieniem takiego fenomenu jest zazwyczaj brak presji na zmiany, będący konsekwencją łatwego finansowania. Oczywiście, futbol niemiecki czy hiszpański zarabia krocie w porównaniu z polskim. Ale najwyraźniej tym, którzy są w środku, zarobki naszego futbolu całkiem wystarczą na dobre życie. A ponieważ zawsze mogą liczyć na reklamodawców i sponsorów, powodu do zmian nie ma (dzięki Bogu za reklamy piwa, bo tylko dzięki nim możemy na ekranach telewizorów zobaczyć pijanych szczęściem polskich kibiców świętujących kolejne strzelane bramki). Mam cichą propozycję: a gdyby tak polskie firmy zawarły porozumienie, w ramach którego wysokość oferowanego piłkarzom i PZPN honorarium za reklamy byłaby uzależniona od wyników drużyny?

Bez uporządkowania polskiej piłki, oczyszczenia stadionów z chuligaństwa, zapewnienia zdrowych podstaw ekonomicznych i zakończenia łatwego finansowania nędznej gry nic się nie zmieni. Polacy będą puchnąć z dumy z powodu bramek, które Lewandowski strzela dla Bayernu, i czerwienić się ze wstydu z powodu gry swoich klubów i reprezentacji narodowej.