To wszystko, co zdawało nam się na wyciągnięcie ręki, kiedy niemal równo 30 lat temu zaczęliśmy odzyskiwać wolność. Ale rzeczywistość okazała się skomplikowana i rozczarowująca. Wspomniane wartości zaś na naszych oczach zamieniły się w pozbawiony znaczenia frazes. A przecież jeśli się nad tym zastanowić, wszyscy wiemy, o co idzie. O wolność, demokrację, równość, godność, tolerancję, sprawiedliwość. To nie jest przypadek, że mało kto używa dziś na co dzień tych pojęć, że w debacie publicznej pozostajemy przy nic nieznaczących ogólnikach. Kto mówi dziś językiem wartości, naprawdę przejęty kryzysem Europy? Jeśli miałbym wskazać jedną taką osobę, byłby nią Michel Houellebecq.

W jego najnowszej książce „Serotonina" oczami niejakiego Florenta-Claude'a Labrouste'a oglądamy schyłek Unii Europejskiej. Bohater tej powieści to kolejny w galerii Houellebecqowskich nieszczęśników. Jak na impotenta wyjątkowo interesuje się seksem. Ale poza tym nie obchodzi go nic. W tle zaś mamy protesty rolników, coraz bardziej eskalujące przemoc (co bywa odbierane jako przepowiednia ruchu „żółtych kamizelek"), Chińczyków przejmujących francuskie rolnictwo i powszechny brak jakichkolwiek wartości. Wszystko to prowadzi do wniosku, że „na Zachodzie już nikt nie będzie szczęśliwy". Nawet jeśli ktoś, jak bohater, będzie brał specjalne tabletki wyzwalające serotoninę.

Warto też przyjrzeć się temu, kto te słowa pisze. Celebryta i milioner, świeżo upieczony kawaler Legii Honorowej z nową żoną u boku. A jednocześnie mówimy o człowieku fizycznie zdegradowanym, którego narkotykowego nałogu nie widzi tylko ślepy. Tak, Michel Houellebecq jest żywym dowodem na to, iż można się wydobyć z dna na szczyt tylko po to, by znowu zejść na dno. Jeśli tak wygląda jedyny człowiek, którego naprawdę obchodzi Europa, mamy się czym martwić. Ale przecież jest jeszcze gorzej. Houellebecq to uosobienie współczesnej Europy, chorej od nadmiaru, która chciałaby w coś uwierzyć, znaleźć jakiś sens, ale nie potrafi.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia