Przypomina to trochę inną i szczęśliwie zapomnianą partię rządzącą w czasach upadającej gierkowszczyzny, która też używała przebiegłych forteli, by nie dopuścić do „nielegalnych zgromadzeń" w miejscu, o którym nikt jeszcze nie przypuszczał, że stanie tam kiedykolwiek jakiś pomnik. W ostatnich takich zbiegowiskach – przed powstaniem Solidarności – brał udział młody robotnik niedawno wyrzucony ze stoczni. Nazywał się Lech Wałęsa.

Dzisiaj chodzi o 4 czerwca, inną świętą datę dla wielu tych, którzy z Solidarności się wywodzą, ale do dzisiejszej Solidarności nie należą. Przewodniczący przybudówki partii rządzącej w obecnej stoczni powiada, że to żadne święto, tylko zwycięstwo Jaruzelskiego, Kiszczaka i ich pomagierów. Jeśli w to wierzy, jego sprawa. W tamtych czasach rządzący też w coś wierzyli, ale nic im nie pomogło, choć mieli nieraz chwilowe poczucie triumfu.

Wielka, choć zapomniana już postać, mój dawno zmarły przyjaciel ojciec Stanisław Musiał, gdy go pytałem o odczucia z konfesjonału, gdzie musiał się wsłuchiwać w najskrytsze tajemnice, odpowiadał zwięźle: „Spis ludzkich grzechów jest krótki i nudny". Nie inaczej jest z chorobami władzy: obecnie rządzący wierzą w siłę sprawczą prezentów, jakimi obsypują „ciemny lud" (sformułowanie jednego z ludzi tej władzy) w nadziei przekupstwa, a w ostatecznym rachunku zobojętnienia. Nie inaczej postępowała władza w tamtych dawno i słusznie minionych czasach: gierkowszczyzna zapożyczyła się na prezenty ponad stan, jaruzelszczyzna usiłowała podobnie, ale szczęśliwie upadła.

Ci, którzy dziś rządzą, nie znają historii, choć wciąż gadają o „polityce historycznej". Gdyby znali, toby wiedzieli, że strajkujący w 1980 roku stoczniowcy odrzucili prezenty, przedkładając wolność słowa i swobody polityczne ponad chleb z kiełbasą. Nie inaczej będzie w nadchodzących wyborach.