– Z dumą ogłaszam, że USA przeżywają boom gospodarczy, jakiego świat nigdy wcześniej nie widział – powiedział prezydent Donald Trump, skromnie sugerując, że kamieniami milowymi tego cudu są porozumienia handlowe, dzięki którym utrudnił Chinom i Meksykowi eksport na rynek amerykański i zmusił wielkie koncerny do inwestycji w USA.
Z jednej strony Donald Trump ma rzeczywiście czym się chwalić. Stopa bezrobocia spadła w USA do 3,7 proc., najniżej od pół wieku. Indeks giełdy nowojorskiej osiągnął najwyższy poziom w historii. A że to właśnie na te dwa wskaźniki patrzy większość Amerykanów, wyrabiając sobie zdanie na temat gospodarki, poparcie dla prezydenta pozostaje wysokie i stabilne (40–45 proc.) mimo jego niekonwencjonalnych zachowań.
Z drugiej strony nie sposób nie zadać pytania o rzeczywiste podstawy „Trumpowskiego boomu". Bezrobocie rzeczywiście systematycznie spada, co jest odbiciem trwającego od 10 lat nieprzerwanego wzrostu PKB. Ale wzrostowi temu nie towarzyszyły ani głębsze reformy, które uniemożliwiłyby powtórkę kryzysu sprzed dekady, ani zmiany podatkowe, które powstrzymałyby proces narastającej do niebezpiecznych rozmiarów polaryzacji dochodowej. Towarzyszył za to stały, ogromny wzrost długu publicznego (od 2008 r. dług wzrósł z 11 do 23 bln dolarów, a więc z 73 do 106 proc. PKB, z czego w ciągu trzech lat prezydentury Trumpa o 3 bln – a w tym roku oczekuje się, że wzrośnie o kolejne 1,5 bln dol.).
Towarzyszył też gigantyczny dodruk pustych dolarów, którego konsekwencje dopiero poznamy. Łączne zadłużenie amerykańskiego rządu i sektora prywatnego jest dziś w relacji do PKB znacznie wyższe niż przed wybuchem kryzysu. Werbalne boje Trumpa z Chinami nie spowodowały wcale spadku deficytu handlowego USA, lecz zepsuły nastroje w światowej gospodarce. A sięgające stratosfery ceny akcji na Wall Street mogą sugerować narastanie kolejnej finansowej bańki.
Ocena perspektyw gospodarki wyłącznie na podstawie indeksu giełdy i stopy bezrobocia może być myląca. Patrząc na te wskaźniki wybrany w 1928 r. na prezydenta Herbert Hoover zdążył poinformować, że „Ameryka jest bliżej ostatecznego triumfu nad nędzą niż kiedykolwiek w historii". A mówił to rok przed wybuchem wielkiego kryzysu, który zrujnował miliony i doprowadził do eksplozji bezrobocia. Entuzjastyczne oceny trwałości amerykańskiego boomu formułowano też przed 2008 r., nie zauważając, że stoi za nim nie tyle wzrost produktywności gospodarki, ile wzrost jej zadłużenia.