Media żyją wyłącznie politycznym konfliktem. W powietrzu wiszą sądowe oskarżenia wobec przywódcy konserwatystów, a on sam jest dla elit symbolem wszystkiego co najgorsze. Intelektualiści go atakują, a młodzież organizuje wymierzone w niego happeningi. Dodajmy jeszcze, że w rozgrywce politycznej nikt nie ma zahamowań, by w imię wyborczych kalkulacji podejmować ryzykowne ruchy dotyczące stosunków zagranicznych. Jak państwo myślą, co to za kraj? Polska? Ależ skąd! Izrael.

Przypadkiem zdarzyło mi się zagościć w Tel Awiwie w dniu ogłoszenia wyników tutejszych wyborów. Nawet pobieżny przegląd czołówek izraelskich gazet i portali pokazuje daleko idące podobieństwo z sytuacją w Polsce. Społeczeństwo jest podzielone niemal równo po połowie, a spór między tradycjonalistami i liberałami równie zażarty jak u nas. Obecny premier Beniamin Netanjahu przez większość elit uważany jest za uosobienie zła tak jak Jarosław Kaczyński w Polsce. Cóż z tego, że polityk jest powszechnie atakowany i obśmiewany (ostatnio hitem izraelskich mediów społecznościowych jest gigantyczna kukła „Bibiego” wykonana przez dwóch studentów, coś w rodzaju naszej marzanny)? Cóż z tego, skoro jako jedyny potrafi być naprawdę skuteczny i ostatnio szala regularnie przechyla się na jego korzyść. Wszystko wskazuje, że i tym razem to właśnie Netanjahu sformuje rząd.

Jeśli prawdą jest, że przeciwieństwa się przyciągają, prawdą musi być także, że podobieństwa się odpychają. W tym właśnie, poza dramatyczną historią, widziałbym powód, dla którego stosunki polsko-izraelskie osiągają ostatnio regularnie temperaturę wrzenia. I jeśli miałbym w czymś upatrywać nadziei na przyszłość, to w tym, że nawet jeśli Izraelczycy potrafią być w swoich emocjach bardzo zapiekli, tak naprawdę są ludźmi bardzo pogodnymi i dobrze nastawionymi do świata. Tak jak Polacy.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia