Wszystko wskazuje na to, że strajku w szkołach przed wyborami nie będzie. Tuż po nich także nie. Związkowcy nieoficjalnie mówią, że klimatu do odejścia od tablic nie ma. „Nie chcemy dwa razy wchodzić do tej samej rzeki" – podkreślają.
We wtorek Zarząd Główny ZNP oficjalnie podejmie decyzję w sprawie dalszych akcji protestacyjnych. Posiedzenie poprzedzone jest długimi konsultacjami w szkołach. Nauczyciele mieli też szansę wypowiedzieć się w tej sprawie za pośrednictwem ankiety internetowej. Wyniki znane będą w środę.
Czytaj także: Walka o wyższe płace jest polityczna
Jak udało nam się dowiedzieć, co piąty nauczyciel w dużym mieście opowiada się za strajkiem. Ale w małych miejscowościach takie pomysły w ogóle nie trafiły na pomyślny grunt. Nauczyciele z jednej strony obawiają się utraty wynagrodzenia (duże miasta starały się pedagogom jakoś to zrekompensować), z drugiej – hejtu w lokalnym środowisku, który na nich spadł podczas protestu w kwietniu. Nauczyciele mają także za złe władzom ZNP to, że wiosenny strajk był źle zorganizowany, a termin jego rozpoczęcia wybrany niefortunnie. Wielu uważa, że strajk w szkołach powinien rozpocząć się jesienią, a nie na wiosnę. To zaważyło na niepowodzeniu strajku.
Ale pedagodzy całkiem odpuścić też nie zamierzają. Niezadowolenie środowiska jest duże, dlatego też decydują się na strajk włoski – nie będą wykonywać obowiązków wykraczających poza to, co zostało zapisane w Karcie nauczyciela. Nie będzie już wycieczek, zielonych szkół, zajęć pozalekcyjnych i dyskotek.