Brytyjski politolog: Brytyjczycy się pogubili

- Kampania Remain nie potrafiła wzbudzić entuzjazmu do Unii - mówi Joe Twyman, brytyjski politolog

Aktualizacja: 21.06.2016 06:07 Publikacja: 19.06.2016 18:42

Brytyjski politolog: Brytyjczycy się pogubili

Foto: AFP

Rzeczpospolita: 23 czerwca Brytyjczycy opowiedzą się za wyjściem kraju z Unii Europejskiej czy pozostaniem w niej?

Joe Twyman: Gdybym miał się założyć, powiedziałbym, że Wielka Brytania pozostanie w Unii, to wciąż najbardziej prawdopodobna opcja. Ale w żadnym razie nie da się wykluczyć, że zwolennicy Brexitu jednak zwyciężą.

W ubiegłym tygodniu w czwartek sondaż YouGov dawał przewagę siedmiu punktów procentowych przeciwnikom integracji. Ale już w niedzielę zwolennicy pozostania w Unii mieli 44 proc. poparcia wobec 43 proc. dla tych, którzy chcą Brexitu. Skąd tak znacząca zmiana w tak krótkim czasie?

Sondaż jest jedynie odzwierciedleniem stanu opinii publicznej w danej chwili, a nie prognozą tego, co się wydarzy w czwartek. Zbadaliśmy 34 podobne referenda na świecie i okazało się, że w 23 przypadkach ludzie postawili w nich na utrzymanie status quo. Podobnie było dwa lata temu w referendum w sprawie przyszłości Szkocji: jeszcze cztery dni przed głosowaniem sondaże dawały punkt procentowy przewagi zwolennikom secesji, a ostatecznie przegrali oni różnicą 10 punktów. To, czy tym razem będzie podobnie, zależy od tego, czy ludzie młodzi, dobrze wykształceni i sytuowani, mieszkańcy Londynu i dużych miast, a także wyborcy Partii Pracy rzeczywiście przestraszą się Brexitu i pójdą głosować. Ja zakładam, że tak.

Instytuty badania opinii publicznej nie przewidziały zwycięstwa konserwatystów w 2015 r. Może i tym razem się mylą?

Przeprowadzamy tylko sondaże, nie obalimy prawa prawdopodobieństwa. Ale w ostatnim roku wprowadziliśmy wiele zmian w systemie badania opinii publicznej, wydaliśmy setki tysięcy funtów na rekrutację nowych ankieterów. I kilka tygodni temu udało się nam co do procentu przewidzieć wybór Sadiq Khana na burmistrza Londynu.

Dlaczego zwolennicy Brexitu przez dłuższy czas mieli przewagę?

Liderzy kampanii Remain (na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w Unii – red.) nie przekonali większości Brytyjczyków, że ewentualne załamanie gospodarki kraju po wyjściu ze Wspólnoty odbije się na ich warunkach życia. A przywódcy kampanii Leave (na rzecz wyjścia z Unii – red.) zachowali się sprytnie i nie chcieli otwarcie polemizować z tym, że będą kłopoty gospodarcze, tylko podawali wiele własnych, często sprzecznych danych. Ludzie się więc pogubili i dziś nikt tak naprawdę nie wie, kto będzie wygranym, a kto przegranym Brexitu. Ale jest też drugi powód porażki kampanii Remain: nie potrafiła wzbudzić entuzjazmu do Unii. Przeciwnicy integracji są gotowi przejść na bosaka po szkle, byle dotrzeć w czwartek do punktów wyborczych, podczas gdy ich oponenci, nawet jeśli zasadniczo woleliby pozostać we Wspólnocie, nie są w to aż tak zaangażowani i mogą pozostać w domu. To jest największe zagrożenie.

Kto jest za to odpowiedzialny?

Nie można wskazać jednego winnego. Część odpowiedzialności leży po stronie torysów: David Cameron przez lata uderzał w Unię, aby zapobiec odejściu ze swojej partii eurosceptyków. Jeszcze na początku tego roku mówił, że będzie głosować za Brexitem, jeśli Bruksela nie zmieni warunków członkostwa. I choć ta zmiana nie była przecież fundamentalna, dziś premier twierdzi, że poza Wspólnotą są tylko zgliszcza. To brzmi niewiarygodnie. Z drugiej strony laburzyści, w tym sam Jeremy Corbyn, nie zaangażowali się wystarczająco, aby przekonać swój elektorat do poparcia integracji. Długo uważali, że to referendum jest sprawą torysów. Mimo wszystko sądzę, że w dniu głosowania istotna część tych ludzi przestraszy się Brexitu.

David Cameron podobno nie śpi po nocach. Zapowiadając w styczniu 2013 r. referendum, nie wiedział, jak silny jest eurosceptycyzm w brytyjskim społeczeństwie?

Wiedział, że dużo osób jest nieufnych wobec integracji. Sądził jednak, że w decydującym momencie cicha, proeuropejska większość się uaktywni. Do tej pory tak się jednak nie stało.

Dlaczego?

Znaczna część społeczeństwa jest eurosceptyczna, ale w tym słowie ważniejszym członem od „euro" jest „sceptyczna". Odrzucenie Unii jest jedynie symptomem szerszego zjawiska. Ci ludzie, zwykle starsi, gorzej wykształceni, biedniejsi, odrzucają cały „system", instytucje polityczne, rząd – wszystko razem. Właśnie dlatego nie przekonują ich ostrzeżenie MFW, Banku Anglii, poważanych instytucji, jaką katastrofą będzie Brexit. Przez ostatnie 10, 15, 20 lat świat na ich oczach zmienił się w sposób, który im się nie podoba i na który nie wyrazili zgody. To jest więc ruch przede wszystkim antyestablishmentowy, tak samo jak ten, który w USA popiera Donalda Trumpa.

Źródłem frustracji jest kryzys finansowy i oszczędności przeprowadzone przez Camerona od 2010 r.?

Owszem, ale nie tylko. To znacznie szersze zjawisko obejmujące m.in. wojnę w Iraku, która uświadomiła ludziom – szczególnie starszym, którzy wierzyli w potęgę swojego kraju – jak ograniczone są możliwości wpływania Wielkiej Brytanii na współczesny świat. To jest przede wszystkim kwestia percepcji, a niekoniecznie wynik rzeczywistego pogorszenia sytuacji materialnej. Ci ludzie boją się, że świat zmieni się jeszcze bardziej, boją się, że imigranci pogorszą ich sytuację, boją się o pracę, o swoją rodzinę. W tej grupie jest zresztą wielu młodszych, rodowitych Brytyjczyków. To może być pracownik hotelu, którego pensja od lat się nie zmienia, a większość osób, z którymi pracuje, mówi w innym języku niż angielski. Albo wyborca labourzystów, który widział, jak zamykano wiele zakładów, i uważa, że stracił na globalizacji.

Dlaczego Partia Pracy nie zdołała przejąć tego elektoratu?

Bo pod koniec lat 90. i na początku tego wieku Tony Blair zaczął budować New Labour i świadomie przestał interesować się tymi ludźmi. Uznał, że i tak będą na niego głosować, bo nie mają wyboru. Dlatego skoncentrował się na wyborcach centrum. Ta strategia przez lata była skuteczna, ale dziś ci ludzie mają alternatywę w postaci UKIP (Partia Niepodległościowa Zjednoczonego Królestwa – red.), mogą też powstrzymać się od głosowania. W wyborach parlamentarnych to nie ma znaczenia w okręgach, gdzie przewagę ma Labour, ale w referendum ogólnonarodowym taka absencja może rozstrzygnąć o wyniku.

Sukces zwolenników Brexitu jest też podsycany strachem przed budową europejskiego superpaństwa.

Czytaj więcej:

Druga wojna światowa była chwilą największego upadku demokracji na Starym Kontynencie i stąd bierze się źródło integracji. Ale dla Wielkiej Brytanii to był moment największej chwały i siły naszej demokracji. Stąd nacisk na głębszą integrację jest u nas niezrozumiały i wywołuje silne obawy.

Joe Twyman jest dyrektorem YouGov, czołowej agencji badania opinii publicznej w Wielkiej Brytanii

 

Rzeczpospolita: 23 czerwca Brytyjczycy opowiedzą się za wyjściem kraju z Unii Europejskiej czy pozostaniem w niej?

Joe Twyman: Gdybym miał się założyć, powiedziałbym, że Wielka Brytania pozostanie w Unii, to wciąż najbardziej prawdopodobna opcja. Ale w żadnym razie nie da się wykluczyć, że zwolennicy Brexitu jednak zwyciężą.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 787