Miesiącami pracują nad raportami, choć z góry wiedzą, że ich rekomendacje trafią w próżnię. Zdumiewa mnie, że te rekomendacje mają wciąż sens, bo przecież sfrustrowani urzędnicy mogliby napisać, co im tylko ślina na język przyniesie.

Komisja Europejska opublikowała w poniedziałek doroczny zbiór zaleceń dotyczących polityki fiskalnej i gospodarczej państw członkowskich UE. W rozdziale poświęconym Polsce powtórzone zostały praktycznie te same rekomendacje co w poprzednich latach. Nie różnią się one też od recept, które wypisują nam inne instytucje międzynarodowe, takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Organizacja ds. Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Wniosek z tego jeden: wszyscy ekonomiści w zasadzie zgadzają się co do tego, jakie reformy są Polsce potrzebne, aby mogła utrzymać wysokie tempo wzrostu gospodarczego i utrzymać stabilność finansów publicznych. Tyle że niewiele z tego wynika. A szkoda.

Wiadomo na przykład, że mamy problem z niską aktywnością zawodową ludności. Mamy też wyjątkowo sprzyjające okoliczności, aby ten stan rzeczy zmienić. Rekordowo niska stopa bezrobocia sugeruje, że rynek pracy zagospodaruje każdego, kto zechce na niego wejść. Wiadomo też, że KRUS i inne przywileje emerytalne mocno obciążają nasz system ubezpieczeń społecznych. Dziś, kiedy do rolników płynie szeroki strumień dotacji, jest doskonały moment, aby tę lukę zamknąć. Bezsilność Brukseli wobec rządów, które utrzymują deficyt sektora finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB, najlepiej jednak ilustruje zalecenie podwyższania „efektywnego" wieku emerytalnego. W roku, w którym rząd ten wiek właśnie obniżył, urzędnicy z KE mogliby sobie tę rekomendację darować, dla zachowania powagi dokumentu.