Akcje Goldman Sachs lekko rosły na początku wtorkowej sesji, po tym jak w poniedziałek straciły na giełdzie nowojorskiej aż 7,5 proc. Papiery Goldmana znalazły się pod presją po tym, jak rząd Malezji ogłosił, że będzie domagał się od tego banku zwrotu 600 mln dol. prowizji, którą pobrał za współpracę z państwowym malezyjskim funduszem 1MDB. To jeden ze skutków ogromnej afery wokół tego funduszu i byłego premiera Najiba Razaka. Razak i powiązani z nim biznesmeni mieli wyprowadzić z tego funduszu 4,5 mld dol.

Goldman Sachs doradzał funduszowi 1MDB m.in. przy dwóch emisjach obligacji, w ramach których pozyskano 6,5 mld dol. – Są dowody na to, że Goldman Sachs robił rzeczy, które są złe – twierdzi premier Malezji Mahathir Mohamad. Nie ujawnił jednak, jakiego rodzaju dowody mają świadczyć na niekorzyść banku. Powiedział tylko, że Malezja została „oszukana" przez ludzi z Goldmana. Niedawno amerykańscy prokuratorzy postawili zarzuty dwóm byłym bankierom z Goldman Sachs powiązanym z tą sprawą. Jeden z nich, Tim Leissner, poszedł na ugodę i przyznał się do winy.

Bank Goldman Sachs wielokrotnie tłumaczył się, że oskarżeni bankierzy nie dostarczali do centrali wszystkich informacji dotyczących współpracy z 1MDB. Pożyczkodawca utrzymuje również, że był przekonany, iż pieniądze zebrane przez 1MDB w ramach emisji obligacji, przy których doradzał, miały pójść na projekty rozwojowe, a nie wzbogacić byłego premiera i powiązanych z nim biznesmenów.

Zanim wybuchła afera wokół funduszu, bank starał się utrzymywać bardzo dobre relacje z otoczeniem były premiera Razaka. Agencja Bloomberga donosiła jednak, że w 2009 r. Lloyd Blankfein, ówczesny prezes Goldmana, brał udział w spotkaniu, podczas którego przedstawiciele banku nawiązywali współpracę z oficjelami z 1MDB. Na spotkaniu tym był obecny m.in. Jho Low, malezyjski finansista, który dziś jest poszukiwany międzynarodowym listem gończym za udział w tej aferze.