Trwająca od kilku miesięcy agonia reżimu Aleksandra Łukaszenki nic dobrego nie wróży Białorusinom, Europie, a w szczególności Polsce. Od kilku miesięcy w Mińsku mówią o domniemanym zagrożeniu wojskowym ze strony NATO, o ściąganiu wojsk do granic z Białorusią na terytorium państw bałtyckich i Polski, a niedawno nawet bezpodstawnie oskarżano Warszawę o naruszenie przestrzeni powietrznej. Moskwa przytakuje dyktatorowi i gorąco dopinguje wszystkiemu, co jeszcze bardziej odcina Białoruś od reszty świata. Wydawałoby się, że nic już nie może pokrzyżować i tak leżących w gruzach relacji.

Ale za wschodnią granicą postanowiono pójść dalej. Tym razem Władimir Putin musiał nawet „uratować życie" białoruskiemu dyktatorowi i członkom jego rodziny. Rosyjskie służby pomogły funkcjonariuszom białoruskiego KGB zatrzymać „groźnych spiskowców" w Moskwie, którzy szykowali wojskowy zamach stanu na Białorusi, zabójstwo Łukaszenki, członków jego rodziny oraz wszystkich czołowych przedstawicieli władz. Gospodarz Kremla postanowił nawet poruszyć ten temat podczas swojej niedawnej rozmowy z Joe Bidenem. Tak to ostatnio zrelacjonował światu białoruski dyktator, a rzecznik Kremla tę wykładnię potwierdził.

Ale na tym historia się nie kończy. Rosyjskie FSB wydało oświadczenie, w którym stwierdzono, że jeden ze spiskowców przed przyjazdem do Rosji „przeprowadzał konsultacje w USA i Polsce". Wyobraźnia rzeczniczki rosyjskiego MSZ poszła dalej: jakoby Czesi wyrzucili kilkunastu rosyjskich dyplomatów po to, by odwrócić uwagę świata od „szykowanego zamachu stanu na Białorusi". Tak zwanym spiskowcom grozi kilkanaście lat łagrów.

Kim są? Literaturoznawca Aleksander Feduta w 2017 roku uzyskał na Uniwersytecie Jagiellońskim tytuł doktora habilitowanego. Jest też znanym politologiem i publicystą, krytycznym wobec Łukaszenki. Niegdyś pomagał mu dojść do władzy, a nawet był jego pierwszym rzecznikiem, ale w ostatnich latach kojarzył się przeważnie z działalnością naukową. W Moskwie też zatrzymano białorusko-amerykańskiego prawnika Jurasia Ziankowicza, od lat mieszkającego w USA. Krytykował Łukaszenkę, ale głównie w sieciach społecznościowych. Trzeciego „spiskowca" zatrzymano na Białorusi. Ryhor Kastusiou to lider opozycyjnego Białoruskiego Frontu Ludowego, jednej z niewielu legalnie działających partii w kraju Łukaszenki. Gdy reżim wypełnił więzienia przeciwnikami, Kastusiou niespecjalnie się wychylał. Wypchnięci z kraju Łukaszenki liderzy białoruskiej opozycji demokratycznej w Wilnie i Warszawie nie mają wątpliwości, że cała ta historia była od samego początku prowokacją służb. A to oznaczałoby, że na podstawie całkiem zainscenizowanej sytuacji Rosja oskarżyła Polskę i USA o współudział w planowaniu zabójstwa przywódcy Białorusi. I wygląda na to, że Łukaszenko w to wierzy i w Rosji widzi jedyną deskę ratunku.

Zapinane są już ostatnie guziki w ramach tworzonego od kilku lat porozumienia dotyczącego „głębszej integracji" Białorusi i Rosji w ramach Państwa Związkowego. Wizytę kontrolną kilka dni temu w Mińsku odbył rosyjski premier Michaił Miszustin, a już w czwartek Łukaszenko leci do Władimira Władimirowicza. Ostatnio zdradził nawet, że już podjął najważniejszą decyzję, odkąd rządzi. Nie zdradził jaką, ale Moskwa zrobi wszystko, aby się nie rozmyślił.