Premier Morawiecki uważa jednak, że nikt za takie działania nie powinien ponosić odpowiedzialności. Nic dziwnego, mówi przecież o sobie i członkach własnego gabinetu.

Dziennikarze pytali w środę szefa rządu o druk pakietów wyborczych na głosowanie 10 maja i zmianę terminu wyborów. – Zbliżały się konstytucyjne wybory na urząd prezydenta RP, podobnie jak Bawaria, Korea Płd. postanowiliśmy zrobić wybory korespondencyjne. Owszem, była podstawa prawna i z tej podstawy skorzystaliśmy – tłumaczył Morawiecki. Podstawy ustawowej jednak nie było. Przyznaje to premier, mówiąc, że za brak ustawy odpowiedzialny jest Senat. Jest więc jakaś wina czy nie? Nawet gdyby było nią wykorzystanie konstytucyjnego terminu pracy nad ustawą, jaki ma Senat, to znaczy tyle, że rząd jednak nie miał odpowiedniej podstawy, by wydać 70 mln zł na pakiety wyborcze. Równanie jest proste: jeśli czemuś winien jest Senat, to przede wszystkim winien jest rząd, bo działał bez podstaw prawnych. – W procesie demokratycznym dzieje się niekiedy, że różne procesy ulegają różnego rodzaju demokratycznym przesunięciom – tłumaczył szef rządu.

Na język zwykłych obywateli tłumaczymy to tak: Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz?