PiS znalazło się w kolejnym kryzysie wizerunkowym, kolejny raz z powodu przeszłości. O tym, że Stanisław Piotrowicz, twarz ustaw w sprawie TK, był w PRL prokuratorem i członkiem PZPR, opinia publiczna już wiedziała. Jednak Piotrowicz powtarzał, że nikomu nie szkodził i że nikt nie znajdzie jego podpisu na protokołach z rozpraw. Tydzień temu poseł PiS Bogdan Rzońca apelował, by dziennikarze zwrócili się do działacza „Solidarności", który trafił do aresztu, a jego sprawę prowadził Piotrowicz: – Ze słów pana Antoniego Pikula wynika jednoznacznie, że postawa pana posła, wtedy prokuratora, była jedynym sposobem na uchronienie go przed więzieniem.
Dziennikarze TVN24 zapytali więc o to Pikula, który stwierdził, że Piotrowicz nie udzielał żadnej pomocy „S" w latach 80. W dodatku odnaleźli w IPN akt oskarżenia Pikula podpisany przez wiceprokuratora rejonowego... Stanisława Piotrowicza.
Opozycja oskarża Piotrowicza o kłamstwo, żąda, by zrzekł się mandatu, a przynajmniej ustąpił z funkcji szefa Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
– Mamy to na własne życzenie – złości się jeden z polityków PiS. – Gdyby nie rzucane nieodpowiedzialne deklaracje naszych posłów, sprawy by w ogóle nie było.
Tyle tylko że powierzając mu ważną sejmową komisję, Jarosław Kaczyński wiedział, iż Piotrowicz był w stanie wojennym prokuratorem. Dlaczego więc postawił na niego? By mieć pewność jego posłuszeństwa. – Ktoś inny może by się wahał. A w przypadku Piotrowicza prezes miał pewność, że sprawę Trybunału Konstytucyjnego załatwi dokładnie tak, jak zechce naczelnik – tłumaczy nam inny z posłów PiS.