Podnosił m.in., że nie napisaliśmy, iż chodzi o wprowadzenie dolnych (minimalnych) limitów przyjęć (choć napisaliśmy o tym tłustym drukiem: "ustawa określi procentowe minimum przyjęć na daną aplikację") oraz że w tekście nie było wyjaśnień ministra (były – rozmowa z ministrem). To jednak mały problem, bo główny tkwi w samych założeniach zmian, czyli przywróceniu limitów przyjęć. Nie sposób się zgodzić z argumentacją ministra, że dolny limit miejsc na aplikacje nie będzie ograniczał dostępu do nich, ponieważ adwokaci, radcy prawni i notariusze, jeśli zechcą, będą mogli przyjąć więcej aplikantów. Rzecz w tym, że raczej nie zechcą – podobnie jak przez lata nie chcieli otwarcia dostępu do ich zawodów. Skutek ministerialnych założeń będzie taki, że część absolwentów prawa, mimo że zda egzamin I stopnia, nie zostanie przyjęta z powodu braku miejsc. Obecnie zasady są jasne – dostaje się każdy, kto zda pisemny test.

Nie da się otwierać aplikacji przez wprowadzanie limitów – to oczywista sprzeczność. Sam minister stwierdził wczoraj w rozmowie z Tomaszem Pietrygą, że "na jednego patrona nie może przypadać 20 aplikantów". Limity zawsze będą więc mogły zostać użyte do ograniczenia ich liczby. I nawet jeśli minister Ćwiąkalski nie ma takiego zamiaru i ustali limity w miarę pojemne, to przecież nie zaręczy za swoich następców.

Obecny system nie jest idealny. Potrzebne są przemyślane, systemowe rozwiązania, o których warto publicznie dyskutować.