Sposób na przetrwanie w zawodzie adwokata

Coraz częściej bezpardonowo podbierają sobie klientów i stosują wątpliwy marketing – twierdzi adwokat Andrzej Tomaszek, wspólnik zarządzający kancelarią Drzewiecki, Tomaszek & Wspólnicy w rozmowie z Ewą Usowicz.

Aktualizacja: 08.04.2013 15:00 Publikacja: 08.04.2013 09:00

Panie mecenasie, czy panu chce się jeszcze być czynnym adwokatem?

Andrzej Tomaszek: Oczywiście! Ten zawód sprawia mi przyjemność. Mimo że ludzie – niestety – postrzegają go często wyłącznie jako maszynkę do robienia pieniędzy, a na rynku jest coraz trudniej.

Myślałam, że może już się panu nie chce, skoro postanowił pan trochę porządzić.

Owszem, kandyduję na dziekana w Warszawie, ale zapewniam, że to już nie jest funkcja „do wygłaszania mów". To menedżerska i biurokratyczna praca, bo warszawska izba zrzesza łącznie ponad pięć tysięcy adwokatów i aplikantów. Nie mogę być trzecią kadencję wicedziekanem. Obecny dziekan Ziemisław Gintowt też kończy drugą kadencję, więc staję do rywalizacji. Dobrze znam problemy naszej izby i chcę je rozwiązywać.

Adwokatów ci u nas dostatek, tylko tych maszynek do robienia pieniędzy nie przybywa.

Niestety. Dostaję mnóstwo e-maili od młodych prawników szukających pracy. Choć często mają ponadnormatywne kwalifikacje – doktoraty, stypendia zagraniczne, LLM – to widzę, jak walczą o życie. W ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba warszawskich adwokatów zwiększyła się przecież dziesięciokrotnie! W tej chwili ponad połowa adwokatów naszej izby to ludzie ze stażem krótszym niż trzy lata. Tymczasem pracy nie przybyło – nie powstały żadne nowe obszary działalności. Przymus adwokacko-radcowski, który  mógłby dać zajęcie, przepadł podczas nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego. Otwierając szeroko dostęp do tego zawodu, ustawodawca robił to pod hasłem ściągania kajdan młodym ludziom. Teraz wyraźnie widać, że ściągnął je razem z butami!

Jakie są najgorsze efekty „walki o życie"?

Choćby coraz bardziej bezpardonowe podbieranie sobie klientów. Albo wątpliwy marketing własnej osoby. Widać coraz więcej adwokatów-celebrytów. Sądy dyscyplinarne będą miały więcej pracy.

Poza Dubienieckim nie przypominam sobie, aby samorząd dyscyplinował celebrytów.

Co najmniej kilku osobom przydałaby się rozmowa z dziekanem lub rzecznikiem dyscyplinarnym. Ich wypowiedzi w kolorowej prasie wystawiają fałszywe świadectwo adwokaturze.

Skoro na rynku jest tak ciężko, to może jednak należałoby znieść zakaz reklamy?

Tego się nie doczekamy. Myślę jednak, że powinna istnieć możliwość przekazywania jak najszerszej informacji o specjalizacji adwokata. To ważne dla tzw. Kowalskiego, który będzie miał wtedy większą szansę na prawidłowy wybór. Bo reklama jest efektywna wyłącznie w segmencie porad prawnych dla ludności. Biznes kieruje się szyldem i wysokością ubezpieczenia.

Warto by też poluzować kwestię podejmowania przez adwokatów innej działalności zarobkowej. Realnym problemem staje się dla nich... wysokość składki – w Warszawie to ponad 200 zł miesięcznie. Trzeba ją obniżyć. Gdy ktoś zarabia 1200 zł, to jest poważny wydatek!

Chyba pan przesadził z tym 1200 zł?

Niestety nie. Adwokaci niejednokrotnie tyle zarabiają. Cieszą się z każdej urzędówki. To jest naprawdę świat inny, niż pokazują seriale i tabloidy.

Od lat uczy pan aplikantów. Czy wobec rosnącej konkurencji stają się bardziej przebojowi?

Nie. Raczej zdesperowani. I mam wrażenie, że są bardziej konserwatywni, niż się spodziewamy! Prowadzę konwersatorium z aplikantami I roku – dużo rozmawiamy, rozwiązujemy kazusy. Pytam ich na przykład: z kim w jednym lokalu nie można mieć razem kancelarii? I podaję takie zawody jak: impresario, muzyk, pośrednik w handlu nieruchomościami czy geodeta. Odpowiadają mi, że nawet impresario nie powinien prowadzić działalności w tym samym lokalu.

Dlaczego?

Bo może zapraszać młode aktorki!

A to konserwatyści zatwardziali! A ci obecni aplikanci to jest nadal inteligencja czy po prostu sprawni rzemieślnicy?

Tak zwana wiedza ogólna, która zawsze była przymiotem inteligenta, dotycząca choćby historii czy literatury, jest teraz raczej słaba. Zapewne dlatego, że jest mniej niż kiedyś przydatna w robieniu kariery zawodowej.

A wiedza prawnicza?

Jej poziom wśród aplikantów jest nierówny. To efekt zmieniających się ciągle wymagań egzaminacyjnych. W jednym roku poprzeczka zawieszona była bardzo wysoko – w Warszawie dostało się 300 osób, potem bardzo nisko – przyjęto 1000 osób. No i odsetek tych mniej lotnych się zwiększa. Nie mówię tego złośliwie, raczej mi ich szkoda, bo nie zdają sobie sprawy, jak ciężka czeka ich zawodowa przyszłość.

Pan, zdaje się, miał to szczęście, że jako aplikant trafił do słynnego 40. zespołu „dewizowego"?

To prawda, prawie 30 lat temu skierowano mnie do patrona, który w nim pracował. Zespół miał indywidualne zezwolenie na pobieranie wynagrodzeń w obcej walucie. Nieważne było, czy w markach czy w rublach – przelicznik był wówczas taki, że pracujący tam adwokaci zarabiali naprawdę świetnie! Aplikanci otrzymywali jednak niewielką kwotę od Okręgowej Rady Adwokackiej.

Czym się pan zajmował?

Wypadkami drogowymi.

To trochę daleko od pana obecnej specjalizacji.

To prawda, ale w połowie lat 80. to była bardzo interesująca dziedzina! Trafiały do nas głównie sprawy wypadków z udziałem niemieckich kierowców. My mieliśmy byle jakie drogi, a oni dobre samochody. I to się, niestety, za bardzo nie zmieniło...

W tamtych czasach zajmowałem się też prawem spadkowym. Nasz zespół miał umowę z podobnym specjalnym kolegium w Rosji. My obsługiwaliśmy wszystkie sprawy, w których po zmarłej w Polsce osobie dziedziczyli obywatele ZSRR, a oni te, w których w Rosji dziedziczyli Polacy.

Krótko mówiąc – niezły monopol.

Tak, ale najlepsze było to, że zespół mógł sobie zachować 10 proc. masy spadku jako wynagrodzenie!

Żartuje pan?

Nie, takie były przepisy. Może dlatego nie wszyscy adwokaci byli zadowoleni z przemian w Polsce po 1989 r.

Co pan robił po egzaminie?

Egzamin zdałem w 1989 r., potem współpracowałem z adw. Tomaszem Wardyńskim. Byłem też na praktykach w dużej niemieckiej kancelarii. Poważnie zainteresowałem się tam prawem własności przemysłowej i zwalczaniem nieuczciwej konkurencji. W 1992 r. założyliśmy ze Zbigniewem Drzewieckim kancelarię, w której pracujemy do dziś.

To już lata całe przetrwał ten „związek partnerski".

Owszem, ponad 20 lat. Choć nie do końca „partnerski", bo jesteśmy spółką komandytową. W partnerską się nie przekształcaliśmy, bo nie było powodu do formalizowania zakresu odpowiedzialności dziesięciorga wspólników – u nas każdy wie, że gdyby coś zawalił, to bierze to na siebie. Nie widzimy powodu, aby nasi wspólnicy składali np. weksle w kasie pancernej...

Podobno miał pan zostać historykiem?

Tak, ale rodzice mi odradzali. Poszedłem więc na prawo, a po dwóch latach podjąłem równoległe studia w Instytucie Historycznym UW, które wspominam jako wielką intelektualną przygodę. Pewnie się pani ubawi, ale wymyśliłem sobie wtedy, że zostanę adwokatem, a jednocześnie będę pracował jako historyk... Okazało się to niemożliwe.

Czy historia przydała się panu kiedykolwiek w pracy prawnika?

Tak, bo historia uczy tego, aby krytycznie analizować źródła. Nie wystarczy czytać ze zrozumieniem. Trzeba się zastanowić, dlaczego ktoś tak, a nie inaczej uważa.

Skoro jesteśmy przy historii, to przegrał pan ostatnio głośny proces, dotyczący... faszyzmu. Bronił pan fundacji Zielone Światło, która w logo Allegro wpisała znak SS. Sąd uznał, że zostały naruszone dobra osobiste portalu.

Ta precedensowa sprawa jest dopiero po I instancji. Jestem przekonany, że trafi do Sądu Najwyższego, a może i Strasburga. Rzecz w tym, że fundacja chciała zwrócić uwagę na handel współczesnymi gadżetami faszystowskimi. Wiele organizacji zwracało się do Allegro o usunięcie takich przedmiotów z aukcji, ale portal nie reagował należycie. Ten proces, mam nadzieję, da odpowiedź na pytanie, jak daleko może się posunąć przyzwoity człowiek, aby przeciwstawić się takim praktykom.

Pan się posunął do obrony pro bono.

Tak, i bardzo się w nią zaangażowałem. Daniel Olbrychski w Zachęcie pociął wizerunki aktorów w nazistowskich mundurach, mój klient przerobił logo Allegro. Mamy art. 5 kodeksu cywilnego [dotyczy tzw. nadużycia prawa – przyp. EU] – jeśli w takiej sprawie nie miałby zastosowania, to w jakiej ma mieć? Mam nadzieję, że sąd apelacyjny odpowie na to pytanie.

Jak się teraz mają relacje sąd – pełnomocnicy?

Niestety, bardzo się w ostatnich latach zmieniły. Brakuje mi poczucia wspólnego wymierzania sprawiedliwości. Kiedyś sąd i pełnomocnicy działali razem, teraz sąd się od nich odgradza. Jest biuro obsługi interesanta, a za nim... mur. Nie ma możliwości rozmowy z sędzią czy przewodniczącym wydziału, a to jest czasami naprawdę potrzebne.

Niedawno prowadziłem sprawę, w której uzgodniliśmy tekst długiej ugody, który należało wpisać do protokołu na najbliższej rozprawie. Stwierdziłem, że warto go skopiować z pendrive'a, zamiast przepisywać z wydruku. Pół dnia zabrało dotarcie z tą informacją do asystentki sędziego. A wcześniejsze powiadomienie sędziego o ugodzie okazało się niemożliwe. Po prostu sądowe relacje się odpersonalizowały.

Z czego to wynika?

Chyba ze strachu. Pracownicy sądów boją się kontaktu z pełnomocnikami. I nawet im się nie dziwię. Kiedyś w Warszawie było najwyżej kilkuset prawników sądowych, więc większość kojarzyli. Teraz już nie.

A jak się panu podobają nowinki technologiczne, takie jak np. nagrywanie rozpraw?

Nagrywanie spowodowało, że pełnomocnicy zaczęli uważniej dobierać słowa. Ale czy to aby na pewno ułatwienie? Wcześniej sędzia miał wszystko, co istotne, w protokole. A teraz będzie oglądał z każdej rozprawy film? Raczej nie. Sami, gdy dostajemy płytę CD z rozprawy, to zlecamy jej przepisanie. Bo wygodniej czytać, niż słuchać. Sędziowie będą pewnie robić to samo.

Inna nowinka, która ma rzekomo przyspieszyć postępowanie, to zapowiadana likwidacja opłat znakami sądowymi. Teraz przyklejam znaczki, urzędniczka w sądzie kasuje je, potem przybija pieczątkę – i od ręki opłacone. Wpłata na konto trwa dłużej! Trzeba zrobić przelew, podać w nim numer sprawy. A jeśli nie jest jeszcze nadany, dokładnie opisać strony. Potem sąd musi czekać, aż księgowość potwierdzi, że opłata wpłynęła. Pod hasłem usprawnienia kryje się likwidacja dobrze działającego rozwiązania.

Jaka sprawa była dla pana najtrudniejsza?

Karna, prezesa dużej firmy. Oskarżono go, że oszukał kontrahenta, obiecując coś, co nie zostało później dotrzymane. Został uniewinniony, a chodziło o wymuszenie na jego firmie ustępstw natury biznesowej.

Takie wymuszenia są częste?

Niestety, prawo karne jest coraz częściej instrumentalnie wykorzystywane w sporach gospodarczych. Chodzi o to, aby ludzi uwikłać w procesy karne, osłabić przeciwnika, by był łatwiejszy w negocjacjach gospodarczych. I prokuratura daje się na to nabrać!

Wróćmy do pana specjalizacji– czyli własności intelektualnej i przemysłowej. Co pan sądzi o protestach w sprawie ACTA?

Jestem zadowolony, że to się tak skończyło. Dużym koncernom nie może być zbyt łatwo, jeśli chodzi o ochronę praw wyłącznych. Bo wtedy nie szanują konsumentów i mniejszych graczy, no i trudu swoich pełnomocników.

Czy ta ochrona nie zaczyna być zbyt szeroka?

To normalny trend, bo zarabia się już nie tylko np. na filmach, ale na wszystkim, co w związku z nimi uda się sprzedać, np. gadżetach. Dlatego ochrona zaczyna obejmować m.in. postaci z popularnych filmów. Po „Władcy Pierścieni" objęto nią nawet runy, specjalne znaki użyte w filmie. Inny przykład to stroje czy miotły z „Harry'ego Pottera"! Zastrzegany jest też kolor, udało się to np. producentowi czekolad Milka. W Europie można nawet zastrzec zapach, np. świeżo ściętej trawy...

Panie mecenasie, czy panu chce się jeszcze być czynnym adwokatem?

Andrzej Tomaszek: Oczywiście! Ten zawód sprawia mi przyjemność. Mimo że ludzie – niestety – postrzegają go często wyłącznie jako maszynkę do robienia pieniędzy, a na rynku jest coraz trudniej.

Pozostało 98% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów