Kilka dni przed wtorkowymi wyborami do Knesetu premier Beniamin Netanjahu obiecał publicznie, że w wypadku gdy je wygra, dokona aneksji obszarów Doliny Jordanu. Żyzna dolina to jedna trzecia Zachodniego Brzegu, ziem okupowanych od wojny w 1967 roku.
– Jest jedno miejsce, gdzie możemy wprowadzić suwerenność Izraela po wyborach, jeżeli otrzymam od was, obywateli, jasny mandat, aby to uczynić. Dajcie mi pełnomocnictwa potrzebne do zagwarantowania bezpieczeństwa Izraela i ustalenia granic państwa – mówił Netanjahu na wiecu wyborczym, zapewniając, że taka okazja może się nie powtórzyć przez następne 50 lat.
Wyjaśnił, że chodzi o obszar rozciągający się po zachodniej stronie Jordanu od Bet Sze'an na północy Izraela po brzegi Morza Martwego, z wyjątkiem Jerycha, które ma pozostać nadal obszarem Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu. W Dolinie Jordanu mieszka 60 tys. Palestyńczyków i ok. 5 tys. żydowskich osadników.
Rząd to może zrobić
– Premier Netanjahu podkreślał, że nie chodzi o aneksję, gdyż to oznaczałoby przejęcie obszarów należących do innego państwa. Tymczasem Dolina Jordanu jak i cały Zachodni Brzeg to część obszaru byłego mandatu brytyjskiego Palestyny, który anektowała Jordania po wojnie w 1948 roku – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Maurice Hirsch, były wojskowy prokurator generalny Judei i Samarii, czyli Zachodniego Brzegu.
Jego zdaniem w takiej sytuacji izraelski rząd jest w stanie podjąć w każdej chwili prawomocną decyzję, niewymagającą nawet aprobaty Knesetu, w sprawie wprowadzenia na tych obszarach izraelskiej suwerenności, co oznacza de facto aneksję. Tak właśnie zamierza postąpić Netanjahu, wbrew opinii zdecydowanej większości państw świata.