Jeszcze w trakcie długiego majowego weekendu Zjednoczona Prawica rozważała scenariusz, o którym w poniedziałek pisała „Rzeczpospolita", czyli złożenie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, by umożliwić wybory 23 maja – mieszane, tradycyjne i korespondencyjne. Teraz – jak wynika z naszych informacji – zwycięża myślenie, że w czwartek uda się odrzucić poprawki Senatu do ustawy wprowadzającej powszechne głosowanie korespondencyjne.
Jednocześnie jednak politycy PiS wysokiego szczebla przyznają, że wybory 10 maja się nie odbędą. – Ten termin jest trudny do zorganizowania – powiedział w poniedziałek w Radiu ZET wicepremier Jacek Sasin, który jako minister aktywów państwowych nadzoruje Pocztę Polską mającą wybory przeprowadzić.
Gra nerwów do końca
Z naszych informacji wynika, że „scenariusz z TK" władze PiS uznały za zbyt skomplikowany prawnie i ryzykowny ze względów epidemiologicznych oraz wymagający ścisłej współpracy z samorządami. Sytuacja powróciła więc do punktu wyjścia.
W tej chwili najbardziej prawdopodobna jest gra nerwów aż do ostatniej chwili. Czyli do głosowania w Sejmie nad stanowiskiem Senatu do ustawy, która wprowadza powszechne głosowanie korespondencyjne. Ustawa umożliwia też przesunięcie wyborów na 17 lub 23 maja, czyli ostatni możliwy termin. Już kilkanaście dni temu nasi rozmówcy z obozu władzy przewidywali, że organizacja wyborów korespondencyjnych jest logistycznie możliwa dopiero w drugiej połowie maja, nawet jeśli prezydent podpisze ustawę już 7 maja. Teraz te przewidywania zaczynają się sprawdzać, co zresztą widać w deklaracjach polityków PiS.