Bez przebaczenia

Trzeba żyć z dnia na dzień. Nie myśleć, co może oznaczać telefon z informacją, że zidentyfikowano szczątki spoczywające na płockim cmentarzu pod płytą z nazwiskiem „Krzysztof Olewnik”

Publikacja: 06.03.2010 14:00

Rodzina Olewników w Sejmie. Nie wierzą znajomym, ludziom, którzy obiecują im pomoc, ani polskiemu pa

Rodzina Olewników w Sejmie. Nie wierzą znajomym, ludziom, którzy obiecują im pomoc, ani polskiemu państwu

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Odkąd pojawiły się wątpliwości dotyczące, kogo tam pochowano, rodzina Olewników znów jest w stanie emocjonalnego napięcia.

– Mój Boże, a jeśli to nie jest mój syn, co wtedy? Co to znaczy? Czy żyje i gdzieś go przetrzymują? A może nigdy się nie dowiemy, jak zginął. Myśli mam szalone. Czego chcę, już nie wiem – mówi Włodzimierz Olewnik.

Jadąc z Drobina w kierunku Płocka, skręca się w drogę prowadzącą do zakładów mięsnych Olewnika. Tuż przy drodze widać wielki dom. Nic nie zdradza, że od lat stoi pusty. Co tydzień odkurza się w nim podłogi i meble. Kiedy trzeba, myje się okna, przycina otaczające dom trawniki. W szafach nadal wiszą ubrania.

Wszystko wygląda tak, jakby przebywający tu po raz ostatni prawie dziewięć lat temu Krzysztof Olewnik wyszedł na chwilę i zaraz miał wrócić.

– Grzechem byłoby, gdybym zrezygnował z szukania winnych. Kim jest ojciec? Nie wystarczy spłodzić dziecka i to już koniec ojcostwa. Tak robią zwierzęta. Człowiek jest istotą rozumną – mówi Włodzimierz Olewnik. – Czasem słyszę, że ktoś mówi, że „rzyga już od tej całej sprawy Olewnika”. Myślę wtedy, że jeśli tak mówi, to istotą rozumną nie jest.

[wyimek]Gniew Włodzimierza Olewnika obejmuje także całe SLD, którego politycy, jak twierdzi, co najmniej osłaniali winnych porwania[/wyimek]

Zdarza się, że nawet znajomi namawiają go, by przestał walczyć o wyjaśnienie sprawy porwania syna. Miałby wreszcie święty spokój. Ale rodzina Olewnika nie chce świętego spokoju. Bo spokoju nie ma już od momentu, gdy uprowadzono Krzysztofa. Przez pierwsze dwa lata żyli w napiętym oczekiwaniu. Ojciec spał na kanapie przy telefonie, by zerwać się, gdy usłyszy dzwonek. Matka krążyła od okna do okna, wpatrując się w otaczające pola. Wybiegali z domu, gdy porzucony kłąb szmat przypominał leżącego człowieka.

Wierzyli, że syn wróci, bo wszyscy eksperci, z którymi się konsultowali, mówili to samo: po kilkunastu miesiącach porywacze nie zabijają uprowadzonego, bo wytworzyły się między nimi emocjonalne więzi. Teraz chcą wierzyć, że uda im się doprowadzić do wskazania wszystkich winnych śmierci ich syna.

– Pieniądze nie są najważniejsze, ale ważne. Jeśli ich nie ma, nie można walczyć o sprawiedliwość. I trzeba mieć upór – mówi Ewa Olewnik, matka Krzysztofa.

W swoim notesie ma nazwiska i telefony osób, które zgłosiły się do założonej przez rodzinę fundacji „Pomoc na rzecz ofiar porwań”. Gdyby napisać książkę opartą na ich przeżyciach, powstałby mroczny aneks do historii III RP, opowieść o niewykrytych i tuszowanych zbrodniach oraz instytucjach, które miały strzec i chronić ludzi, ale działają według innych reguł.

Do Olewników zgłaszają się ludzie skrzywdzeni przez bandytów, ale także policję i prokuraturę oraz sądy. Przez lata bezskutecznie walczą o sprawiedliwość. W pewnym momencie zwykle rezygnują. Nie stać ich na prywatne ekspertyzy, a czasem nawet dojazdy na rozprawy. Wypalają się psychicznie, przestają wierzyć, że mają szansę.

– Kibicują nam, myślą, że walczymy też trochę w ich imieniu. Bo my nie odpuścimy – mówi Ewa Olewnik.

[srodtytul]Pułapka na granicy[/srodtytul]

Gdyby rodzina Olewników zrezygnowała z walki o ujawnienie osób winnych ich tragedii, nie zyskałaby może spokoju, ale żyłoby jej się wygodniej. Włodzimierz Olewnik nie ma wątpliwości, że musi żyć ostrożnie, bo komuś zależy, by go skompromitować.

– Wracałem niedawno z Ukrainy. Na przejściu granicznym Ukraińcy rozkręcili mój samochód niemal na części. Szczęśliwy przypadek sprawił, że zamieniłem się na dżipa z moim dyrektorem, który też był na Ukrainie. Potem, już w Polsce, do samochodu, którym miałem jechać, włamano się – mówi Olewnik.

Jest pewien, że miał być zatrzymany z narkotykami lub kompromitującymi materiałami. I ta historia jeszcze bardziej utwierdza go w jego teorii, że zleceniodawca porwania jego syna ma związki z resortem spraw wewnętrznych i ludźmi szkolonymi za wschodnią granicą jeszcze w czasach PRL.

Kiedy rozmawia się z Włodzimierzem Olewnikiem, trudno oprzeć się wrażeniu, że ma na myśli jakąś konkretną osobę. Wie znacznie więcej, niż mówi.

– Tak do końca nie jesteśmy pewni, czy cała prawda zostanie odkryta. Czy będzie wola i odwaga, by ujawnić wszystko i wyczyścić do końca – mówi siostra Krzysztofa Danuta Olewnik-Cieplińska.

Gdyby Olewnikowie mogli uwierzyć, że porwanie zaplanowali prowincjonalni bandyci, historia ich tragedii miałaby już swój epilog. Nie mieliby powodu, by walczyć dalej – bezpośredni sprawcy nie tylko zostali osądzeni, ale powiesili się w aresztach.

– Za zbrodnię musi być kara. Zanim porwano Krzysztofa, byłam inną osobą. Miałam jakieś humanitarne poglądy, myślałam, że możliwe jest wybaczenie, ale życie to weryfikuje – mówi pani Danuta.

Kiedy uprowadzono jej brata, rozwoziła z narzeczonym zaproszenie na swój ślub. Po dwóch latach, w piątym miesiącu ciąży, zrzucała pieniądze za okup z wiaduktu. Jeździła po wsiach w okolicach Nowego Dworu Mazowieckiego, szukając miejsca, gdzie według anonimowego listu przetrzymywany był brat. Jej życie dzieli się na dwie części – w jednej jest Krzysztof, w drugiej tylko pamięć o nim.

Nie chce mówić, czy wierzy, że brat może żyć.

[srodtytul]Pieniądz trzeba szanować[/srodtytul]

Może i my jesteśmy trochę winni tego porwania? Żyjemy zwyczajnie. Nie jak inni, którzy się dorobili i zachowują, jakby byli już lepszymi ludźmi. Nie mieliśmy ochrony. Każdy się mógł do nas zbliżyć. Wielu czuło zawiść. Dlaczego Olewnik, zwykły robol, ma takie pieniądze? – opowiada Włodzimierz Olewnik.

Zakłady mięsne „Olewnik” wyglądają imponująco. Nowoczesna bryła o lśniącej szkłem fasadzie zbudowana jest w stylu high-tech. Z zakładem graniczy posesja Olewników – stoi na niej banalny, niezbyt okazały dom, mniejszy niż dom syna. Również wnętrza są bezpretensjonalne. Meble dobrane tak, by były wygodne i solidne, nie mają na nikim wywierać wrażenia. Jedyne, co zwraca uwagę, to pedantyczna czystość.

– Pewnych rzeczy po prostu nie potrzebuję. Jeśli gdzieś jadę, wystarczy mi zwykły hotel, taki trzygwiazdkowy. W luksusowych, w których czasem muszę się spotkać z kontrahentami, czuję się źle – przyznaje Olewnik.

W charakterze Olewników nie leży szastanie pieniędzmi ani ostentacja nowobogackich. Nie aspirują do stylu życia, który być może odpowiadałby ich statusowi materialnemu.

– Każdy grosz jest u nas policzony i zarachowany. Mamy szacunek dla pieniędzy, nasze dzieci też tego uczyliśmy – mówi Włodzimierz Olewnik.

Pamięta początki swojej fortuny – trzy hektary obsiano cebulą. Zrobiono błąd – zasiano ją za rzadko. Ale ten błąd okazał się szczęśliwy, cebula wyrosła niezwykle dorodna. Znajomy dyrektor Horteksu poradził, by ją obrać. Do dziś Olewnikowie pamiętają, jak razem z małymi jeszcze dziećmi obierali tony cebuli. I jak potem tę dorodną, czystą cebulę sprzedali Holendrom za cenę trzykrotnie większą niż normalnie.

Ciężka praca, szczęście i zdrowie. To formuła, w której, jak mówi Włodzimierz Olewnik, leży tajemnica biznesowego sukcesu.

Ale w wypadku rodziny Olewników coś się w tej formule w pewnym momencie zepsuło. Być może we współczesnej Polsce nie zawsze już można prowadzić interesy w tak nieskomplikowany sposób. Niedługo przed porwaniem syna Olewnik otrzymał propozycję wejścia w korzystny interes – przejęcia za bezcen bankrutujących zakładów mięsnych. Odmówił. Były też inne sygnały świadczące o tym, że ktoś jest zainteresowany podłączeniem się do biznesu Olewnika.

– Zawsze w niedzielę siadaliśmy całą rodziną do obiadu i mówiliśmy o zagrożeniach ze strony mafii. Jest mafia paliwowa, mięsna i stalowa. Baliśmy się jak ognia, że zastawią na nas jakąś pułapkę – mówi Włodzimierz Olewnik.

[srodtytul]Rzucona legitymacja[/srodtytul]

Krzysztofa Olewnika uprowadzono, by złamać jego ojca. To najbardziej prawdopodobny motyw – wskazuje na to bezprecedensowo długi okres jego przetrzymywania. Od początku Włodzimierz Olewnik podejrzewał, że w porwaniu syna nie chodziło o okup. W swych kalkulacjach zleceniodawcy porwania nie wzięli jednak pod uwagę charakteru Włodzimierza Olewnika – można sprawić, by cierpiał, ale to nie znaczy, że będzie działał zgodnie z oczekiwaniami.

– Mój klient jest pamiętliwy. Nie powiedziałbym, że mściwy, bo pan Włodzimierz jest człowiekiem wierzącym i poważnie traktuje zasady religijne. Ale chce, by za bestialskie zamordowanie jego syna winnych spotkała sprawiedliwa odpłata – mówi mecenas Ireneusz Wilk, jeden z dwóch pełnomocników rodziny Olewników.

Kiedy rozmawiam z Włodzimierzem Olewnikiem, uderza mnie, jak wiele jest w nim powściąganego gniewu.

– Cały czas trenuję, by nie wybuchnąć i nie stracić opanowania – przyznaje Olewnik.

Jego gniew obejmuje wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że jego syn cierpiał i zginął. Policjantów i prokuratorów, którzy zawinili nieudolnością lub złą wolą, gmatwając śledztwo. Znajomych i fałszywych przyjaciół, którzy – jest tego pewny – pomogli w zorganizowaniu porwania. Bandytów, którzy uprowadzili i zabili syna. I wreszcie – enigmatycznego zleceniodawcę porwania. A także całe SLD, którego politycy, jak twierdzi, co najmniej osłaniali winnych porwania.

W 1976 roku Włodzimierz Olewnik rzucił legitymację partyjną. Bynajmniej nie z powodów ideologicznych, po prostu uznał, że nikt nie będzie mu dyktować, jak się ma zachowywać. Do partii wstąpił jak wielu innych – dlatego, że na pewnych stanowiskach przynależność do PZPR była co najmniej pożądana.

– Zarzucono mi, że chodzę do kościoła. Bo ja rzeczywiście w niedzielę rano brałem dwie córeczki za rączkę i szedłem na mszę. Potem miałem problemy, bo ująłem się za niesłusznie źle potraktowanym człowiekiem. A kiedy powiedziano mi, że nie mogę pracować w POM i równocześnie produkować pustaków, wystąpiłem z partii i poszedłem na swoje – mówi Olewnik.

Także nie powody ideologiczne, lecz osobiste doświadczenie życiowe sprawia, że Włodzimierz Olewnik czuje awersję do SLD.

– Myślę teraz, że przy Okrągłym Stole zdecydowano, że jedni wezmą władzę, a drugim zostaną pieniądze. Tylko że te pieniądze trzeba było nie tylko zdobywać, ale i rozprowadzać. Wielu przedsiębiorców zgodziło się spełniać rolę słupów, patrzę na niektórych i wiem, że tak jest. Ja się nie zgodziłem i dlatego mnie to wszystko spotkało – przedstawia swoją teorię.

[srodtytul]Sami Judasze[/srodtytul]

Powściąganie emocji i panowanie nad gniewem to niejedyna lekcja, jaką odebrała w ostatnich latach rodzina Olewników.

Nauczyli się również, że nikomu nie mogą wierzyć.

– Widzę, że Olewnik czasem się wręcz męczy i chciałby przełamać nieufność. Ale jest zbyt silna, nie do pokonania. Trudno mu się dziwić – mówi jeden z jego znajomych.

Do uprowadzenia Krzysztofa Olewnikowie prowadzili dom otwarty. Przewijało się przez niego wiele osób.

– Tu, przy tym stole, przy którym teraz siedzimy, jeszcze w czasach szkolnych jadł obiady Jacek K., najbliższy przyjaciel syna – opowiada pani Ewa. Chłopcy byli nierozłączni. Rodzice Krzysztofa stawiali mu Jacka za wzór – zawsze schludny, służył do mszy jako ministrant. Kiedy dorośli, zostali wspólnikami w firmie Krupstal.

Dzisiaj Olewnikowie wierzą, że Jacek K. odegrał co najmniej dwuznaczną rolę w czasie porwania Krzysztofa. Zastanowił ich już na początku pewien fakt: kiedy Jacek K. zaalarmowany przez rodziców Krzysztofa, którzy denerwowali się, że syn nie odbiera telefonu, zjawił się w jego domu, stanął na progu. Nie chciał iść dalej, tłumacząc, że „nie chce zatrzeć śladów”, choć nikomu innemu nie przychodziło jeszcze do głowy, że doszło do przestępstwa.

Dwuznaczną rolę odegrał też Wojciech Kęsicki, przyjaciel domu i policjant, którego rodzice Krzysztofa prosili, by czuwał nad ich synem. Miał dyskretnie sprawdzać, czy Krzysztof nie wdaje się w złe towarzystwo, czy nie pojawiają się w pobliżu niego osoby, które mogą mieć złe intencje.

Olewnikowie uważają też, że nieczystą grę prowadził lokalny polityk SLD Grzegorz Korytowski, który zaoferował im pomoc w negocjacjach.

– To było bardzo trudne. W pewnym momencie wiedziałem już, że nie mogę im wierzyć, ale musiałem udawać, że im ufam – mówi Olewnik. – A wokół nas byli sami judasze.

W wypadkach porwań regułą jest, że zamieszana jest w nie osoba z najbliższego otoczenia. W wypadku Olewnika jest bardziej drastycznie – osób takich mogło być wiele, każda precyzyjnie odgrywała swoją rolę.

Włodzimierz Olewnik uważa, że zleceniodawca porwania mógł nawet nie do końca powiedzieć im, jaki będzie scenariusz wydarzeń. Pociągnął tylko za sznurki, a oni posłusznie robili, co im każe.

– Wydał im pewne polecenia i powiedział, że młodego Olewnika przetrzyma się, aż ojciec zmięknie – mówi.

Teraz członkowie rodziny wierzą tylko sobie. Nie wierzą znajomym, ludziom, którzy obiecują im pomoc, ani polskiemu państwu. Zwarli szeregi i precyzyjnie podzielili role. Ojciec i Danuta walczą na forum publicznym, mąż Danuty i starsza siostra Anna dbają, by interesy nie ucierpiały i nie zabrakło pieniędzy.

[srodtytul]Dom nie na sprzedaż[/srodtytul]

Rodzina Olewników to ludzie pragmatyczni. Działają według jasnych i ściśle określonych reguł i dotyczy to wszystkiego.

– Wszyscy wiedzą, w zakładzie „Olewnik” są zasady. Jeśli masz ochotę coś zjeść – kiełbaskę, baleron czy szynkę – to proszę bardzo. Pokrojone leżą na talerzykach w stołówce. Żeby ludzie nie wyszarpali kawałka z opakowania, a reszty nie rzucili do kosza – mówi Ewa Olewnik. – Ale jeśli kogoś złapie się na bramce, jak wynosi wędliny, to już koniec. Nie pomoże płacz, że ma dzieci na studiach czy kredyty. Wylatuje.

Jednak ich praktyczny i uporządkowany świat załamuje się, gdy chodzi o tragedię syna.

Dom, którym przez rok cieszył się Krzysztof Olewnik, został niedawno odświeżony. Podobno po raz kolejny Olewnikowie odrzucili propozycję jego sprzedaży. Nie śmiem pytać dlaczego – czy ma być to sanktuarium poświęcone pamięci syna? Być może dopóki w domu jest wszystko tak, jak było, mogą czuć jego obecność, myśleć, że nie została po nim tylko granitowa płyta na płockim cmentarzu. A być może tli się w nich jeszcze nadzieja, że Krzysztof Olewnik żyje.

Odkąd pojawiły się wątpliwości dotyczące, kogo tam pochowano, rodzina Olewników znów jest w stanie emocjonalnego napięcia.

– Mój Boże, a jeśli to nie jest mój syn, co wtedy? Co to znaczy? Czy żyje i gdzieś go przetrzymują? A może nigdy się nie dowiemy, jak zginął. Myśli mam szalone. Czego chcę, już nie wiem – mówi Włodzimierz Olewnik.

Pozostało 97% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!