W 1995 r. doszło jedynie do dwóch debat między Lechem Wałęsą i Aleksandrem Kwaśniewskim. Kiedy? Na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich.
Pięć lat później w ogóle nie było debat między najważniejszymi kandydatami. Sztab Kwaśniewskiego odrzucał wszelkie propozycje, twierdząc, że na debaty przyjdzie czas przed ewentualną drugą turą. Ale Kwaśniewski zwyciężył już w pierwszej.
Prawdziwy wysyp debat nastąpił dopiero w wyborach 2005 r. Donald Tusk i Lech Kaczyński spotkali się w telewizyjnych starciach dwukrotnie przed pierwszą turą wyborów: najpierw dwa tygodnie, a potem dwa dni przed głosowaniem. Trzy kolejne starcia odbyły się dopiero przed drugą turą. Do tego odbyły się debaty kandydatów z mniejszym poparciem, które transmitowała TVP.
Jarosław Kaczyński i Bronisław Komorowski mają więc jeszcze sporo czasu, a gorączkowe bicie na alarm, że już czas na debatę, może być tylko elementem wyborczej taktyki.
– To jest tylko prężenie muskułów. Tak naprawdę obu sztabom wcale nie zależy, żeby do debaty doszło – przekonuje politolog Kazimierz Kik. – Chodzi tylko o to, żeby o dwóch głównych kandydatach było ciągle głośno. Sama debata mogłaby przynieść im same straty. Tym bardziej że ani Komorowski, ani Kaczyński nie wypadają najlepiej w telewizji.
Socjolog Jarosław Flis jest jednak przekonany, że do debaty mimo wszystko dojdzie. – Debaty są częścią kampanii wyborczej i trudno sobie wyobrazić, by tym razem miało ich zabraknąć – mówi "Rz". – Tym bardziej że ludzie przyzwyczaili się, że zawsze mają miejsce.