Holenderscy kibice walczą o bilety do Johannesburga

Orkiestra Wesleya Sneijdera jest w finale. Czasami fałszowała, ale Holendrzy nie mają nic przeciw, zwłaszcza że akurat dyrygent się nie mylił

Publikacja: 07.07.2010 17:33

Wesley Sneijder

Wesley Sneijder

Foto: AFP

Z okładki „De Telegraaf” ryczy lew. „Finał! Pomarańczowi czują złoto”. Na zdjęciu poniżej jest Arjen Robben, strzelający głową decydującą bramkę półfinału. Ale bohaterem gazet jest kto inny. „Wes we can!” – cieszy się “Metro”.

Wesley Sneijder wygrał w RPA już cztery bębenki i jak mówi, planuje koncert. Jeśli po finale dostanie piąty, też się nie pogniewa. Przyda się na wesele, sześć dni po finale, w Toskanii. – A potem na długo ode mnie odpoczniecie – mówi. Jak chce, to potrafi mieć dystans do siebie, choć to największy egoista w holenderskim futbolu, najmniej lubiany w drużynie. Ulicznik z Utrechtu, jęczący Wes, utrapienie kolejnych trenerów Ajaksu, świeżo nawrócony na katolicyzm przez swoją przyszłą żonę Yolanthe Cabau van Kasbergen. O niej niektórzy piszą, że miała większy wpływ na drużynę niż Bert van Marwijk.

Z jednym z niewielu przyjaciół z reprezentacji, Robbenem (jego akurat komentatorzy krytykują za to, że w końcówce półfinału próbował wszystko robić sam), Sneijder wprowadził Holandię do finału, a w niedzielę może się koronować na piłkarza 2010 roku. Był wybierany najlepszym w czterech z sześciu meczów, za to dostawał bębenki. Ma pięć goli, dogonił przed wczorajszym drugim półfinałem Davida Villę. Za jego sprawą KLM właśnie podstawia dodatkowe samoloty do Johannesburga, a kibice biją się o bilety. Madryccy dziennikarze już wiedzą, że to on miał rację, gdy mówił rok temu: - Mogliśmy być z Rafaelem van der Vaartem waszym Xavim i Iniestą, ale nie chcieliście.

[srodtytul]Pokolenie ziemniaków[/srodtytul]

Van der Vaart został w madryckiej szatni, Sneijdera odesłano, bo Florentino Perez uznał, że za dużo ma Holendrów i rozbijają drużynę. Wesley przeszedł do Interu, trafił w ręce Jose Mourinho, może pierwszego trenera w karierze, którego naprawdę szanuje. Od tego czasu, jak pisze „Algemeen Dagblad”, każdą kopniętą piłkę zamienia w złoto. Inter z nim w składzie nie przegrywa.

Reprezentacja nie przegrała nigdy, jeśli on strzelił bramkę. Zdobył mistrzostwo Włoch, wygrał Ligę Mistrzów, chce go m.in. Manchester, ale on nie jest na sprzedaż. Już dostał w Mediolanie 50 procent podwyżki, do 6 mln euro. Jeśli Holendrzy wygrają finał, będzie jedynym piłkarzem, który zdobędzie w tym roku trzy najcenniejsze trofea. A potem zapewne i „Złotą Piłkę”, pierwszy raz przyznawaną wspólnie przez „France Football” i FIFA.

„Wreszcie mamy jakieś ikony w tym ziemniaczanym pokoleniu” – pisze komentator „NRC”. „Mogą skończyć z traumą przegranych finałów 1974 i 1978 roku” – przewiduje „Trouw”. „Z kunktatorstwa uczynili dzieło sztuki nowoczesnej” – zachwyca się przewrotnie „Volkskrant” tymi, którzy dali Holandii trzeci finał w ogóle, w mistrzostwach świata pierwszy od 32 lat. Akurat teraz, gdy Holendrzy tak lubią narzekać, że ich futbol odjeżdża na peryferie. Akurat oni, zawodnicy których wielkie kluby ostatnio chętniej się pozbywały niż kupowały.

Ale finał to za mało. Piłkarze chcą Pucharu Świata, marzyli, żeby o niego zagrać z Niemcami. Żeby zrobić to, co się nie udało Johanowi Cruyffowi i innym w 1974, żeby mieć taką legendę jak pokolenie artystów z 1988, które po drodze do jedynego dotychczas tytułu wygrało w półfinale mistrzostw Europy z RFN i pomściło wojenne upokorzenia.

Na stadionie w Hamburgu zawisł wielki transparent „Babciu! Odzyskaliśmy twój rower”, a wesoły tłum na Leidseplein wrzucał swoje do kanałów i skakał za nimi. Piłkarze wylądowali z pucharem w Eindhoven, jechali przez Holandię, a tłumy wiwatowały wzdłuż trasy. Teraz wylądują na Schiphol pod Amsterdamem, będą mieli krótszą drogę, i niezależnie od wyniku finału, czeka na nich feta, zapewne na Museumplein. Stamtąd do najbliższego kanału trochę dalej, ale rowery czekają.

Z okładki „De Telegraaf” ryczy lew. „Finał! Pomarańczowi czują złoto”. Na zdjęciu poniżej jest Arjen Robben, strzelający głową decydującą bramkę półfinału. Ale bohaterem gazet jest kto inny. „Wes we can!” – cieszy się “Metro”.

Wesley Sneijder wygrał w RPA już cztery bębenki i jak mówi, planuje koncert. Jeśli po finale dostanie piąty, też się nie pogniewa. Przyda się na wesele, sześć dni po finale, w Toskanii. – A potem na długo ode mnie odpoczniecie – mówi. Jak chce, to potrafi mieć dystans do siebie, choć to największy egoista w holenderskim futbolu, najmniej lubiany w drużynie. Ulicznik z Utrechtu, jęczący Wes, utrapienie kolejnych trenerów Ajaksu, świeżo nawrócony na katolicyzm przez swoją przyszłą żonę Yolanthe Cabau van Kasbergen. O niej niektórzy piszą, że miała większy wpływ na drużynę niż Bert van Marwijk.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!