Zaraz po tragedii zdecydowaliśmy o wycofaniu Ludwika Dorna ze startu w wyborach prezydenckich i o poparciu Jarosława Kaczyńskiego. Wkrótce zaproponowano mi pracę w jego sztabie wyborczym. To było ciekawe i budujące doświadczenie.
Praca sztabu jest dziś krytykowana. Zbigniew Ziobro twierdzi, że gdyby mówiło się w kampanii wyborczej o tragedii smoleńskiej, to Jarosław Kaczyński mógłby wygrać.
Ze wszystkich badań wynikało, że eksploatowania tragedii smoleńskiej w kampanii nie życzy sobie nikt, łącznie z elektoratem PiS. Miało to być odbierane jako instrumentalne wykorzystywanie tej tragedii. I ten pogląd należało uszanować, choć uważam, że było to trochę nienaturalne. Przecież ta kampania miała miejsce właśnie z powodu tragedii, a ona sama, jej przyczyny, zaniechania w jej wyjaśnianiu, to twarde tematy państwowe, które politycy muszą podnosić, by nie dopuścić do podobnej sytuacji w przyszłości.
Jeśli Jarosław Kaczyński, którego pan krytykował za wodzowskość, znów pana zdenerwuje, to co pan zrobi? Znów opuści pan PiS?
W polityce jednak najważniejsze jest to, czy łączą polityków idee, wartości. Chciałbym mieć świadomość, że się przyłożyłem do utworzenia trwałej formacji centroprawicowej. PiS istnieje już dziesięć lat. I nie widać szans dla innego centroprawicowego ugrupowania. Na czele centroprawicy stoi Jarosław Kaczyński, a jeśli w najbliższych latach będzie istniała istotna centroprawica bez niego, to tylko za jego zgodą. Dowód? 8 mln ludzi, którzy zagłosowali na niego dwa miesiące temu. Dziś miejsce dla ideowego polityka centroprawicy jest przy nim.