– Największą słabością raportu jest to, że przebieg katastrofy odtworzono na podstawie nagrań z czarnych skrzynek. A to za mało. Wraku nikt dokładnie nie zbadał – mówi Małgorzata Wassermann, córka posła PiS, który zginął pod Smoleńskiem.
W raporcie komisji Jerzego Millera o katastrofie jest wiele niejasności – oceniają bliscy ofiar i eksperci. Ale różnią się w ocenie tego, co niejasne. Jedni wskazują, że komisja wykluczyła wybuch na pokładzie i uznała, iż silniki Tu-154M były sprawne, choć silników nie zbadała. Inni mają zastrzeżenia, że eksperci wykluczyli naciski ze strony szefa Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, choć nie wyjaśnili, po co był w kabinie pilotów.
Bez ważnych dowodów
– Komisja nie miała protokołu ani filmu z oględzin miejsca katastrofy, nie wie, jak wyglądało po uderzeniu Tu-154 w ziemię. A to materiał kluczowy – mówi Wassermann. – Protokół z oględzin opisuje, jak są ułożone ciała, porozrzucane szczątki wraku i drzew. To wiele mówi o przebiegu wypadku. Rosjanie dotąd nie przekazali protokołów ani filmu, o ile taki jest. A gdy przyjechali eksperci komisji Millera, już zaczęli uprzątać wrak.
Ewa Kochanowska, wdowa po rzeczniku praw obywatelskich, dodaje, że raport jest oparty głównie na dowodach, jakie udało się zgromadzić w pierwszych dniach po tragedii. – Do czasu przyjęcia nieszczęsnego załącznika 13. do konwencji chicagowskiej członkowie komisji mieli względną swobodę działania – zaznacza. – Potem już nie.
Części rodzin nie przekonały ustalenia ekspertów, którzy wykluczyli zamach. – Komisja wykluczyła możliwość wybuchu na pokładzie, ale dowodów, które do takich wniosków uprawniają, nie dostarczyła – uważa Beata Gosiewska, wdowa po pośle PiS. Jej zdaniem biegli zbyt krótko badali wrak, by móc ocenić, co spowodowało zniszczenie. – Eksperci, z którymi współpracujemy, sugerują, że te poskręcane, małe elementy nie mogły się pognieść wskutek uderzenia o ziemię – twierdzi.