Co mają na sumieniu działacze Goralenvolku? Jak bardzo zaszkodzili tym, którzy z Niemcami nie współpracowali?
Ludzie potracili nieruchomości na Krupówkach, a wiele osób zostało wywiezionych do Oświęcimia czy na roboty. Były tu liczne pacyfikacje wsi współpracujących z partyzantami, jak Ochotnica, Ratułów czy Stare Bystre. Rozstrzeliwano ludzi w Zakopanem – np. w placówce gestapo. Niemcy mordowali i palili domy. Żywcem wrzucali górali w płomienie. Choć Krzeptowski wielu ludzi też uratował. Piszę więc i o tych, którym pomógł.
Niemniej, kiedy to wszystko się rzuci na szalę, działacze Goralenvolku wypadają bardzo źle.
Co pana najbardziej zaskoczyło podczas kwerendy w archiwum krakowskiego IPN i odkrywania nieznanych materiałów na temat tego okresu?
Wydawało mi się, że dokumenty trochę usprawiedliwią działaczy Komitetu Góralskiego, a także mojego dziadka. Tymczasem jest przeciwnie. Dokumenty ich pogrążają, np. przy okazji akcji wręczania kenkart – są opisy gróźb, wysiedleń. "Albo jesteś góralem, albo 20 kilo na plecy i won z Podhala" – mówił Wacław Krzeptowski. A za nim stali gestapowcy. Ludzie w Rabce oglądali go, gdy nad nim wisiał portret Hitlera. Straszono górali, że jak wezmą kenkartę polską, skończą w Auschwitz. Grożono też konfiskatą majątku.
Góralskiego Legionu Waffen SS nie udało się utworzyć. Choć większość "ochotników" zdezerterowała, to jednak na początku zgłosiło się do niego ok. 300 górali. Co nimi powodowało?
Góralskich "ochotników" wsadzono w wagony w Zakopanem i przewieziono do obozu szkoleniowego SS w Trawnikach. Pozostało ich tam ostatecznie niewiele ponad dziesięciu. Ci chłopcy liczyli na służbę w Generalnej Guberni, zwolnienie z robót w Rzeszy. Tylko kilku było dumnych ze służby w SS.
Ile stron będzie mieć książka?
Około 600, w tym 250 fotografii, w większości niepublikowanych. To nie jest lektura przyjemna ani łatwa. Traktuje o tym, o czym nikt nie lubi mówić głośno – o zdradzie.
- rozmawiała Ewa Łosińska