Branża gastronomiczna zaczyna odżywać po kryzysie, jednak i tak rzadko stołujemy się na mieście. W UE pod tym względem zamykamy stawkę. Nawet biedniejsi Rumuni wydają w knajpach dwa razy więcej od nas...
Tomasz Sobierajski: Do pewnego momentu można było to tłumaczyć kwestiami finansowymi, jednak po 20 latach przemian jesteśmy dużo bogatsi, a wciąż nie jadamy na mieście. To kwestia kultury. Legendarna polska gościnność stoi w jawnej sprzeczności z rozwojem gastronomii.
Nie wypada zapraszać do restauracji?
Jeśli chce się kogoś ugościć jak najlepiej, to się go zaprasza do domu. Budując domy, planujemy miejsce na stół na kilkanaście osób. Ale zapraszamy do siebie niezależnie od metrażu, jakim dysponujemy. Wyprawianie urodzin czy imienin w knajpie jest ciągle rzadkością, nawet w dużych miastach.
W innych krajach Europy ludzie także tak chętnie zapraszają przyjaciół do domu?