Cesare Prandelli lubi chodzić. Po tym, jak jego drużyna w ostatnim meczu fazy grupowej pokonała 2:0 Irlandię, a Hiszpanie nie umówili się z Chorwatami na 2:2, wybrał się w 20-kilometrową pielgrzymkę dziękczynną do klasztoru Kamedułów na krakowskich Bielanach. Po tym, jak opatrzność nie opuściła jego piłkarzy w rzutach karnych w spotkaniu z Anglią, zaraz po powrocie do Polski ruszył w 11-kilometrową trasę do Łagiewnik.
Prandellemu towarzyszy zazwyczaj wiceprezes włoskiej federacji Demetrio Albertini, którego brat jest księdzem. Wszyscy po dojściu do celu i modlitwie wsiadają w samochody i wracają do Wieliczki, gdzie znajduje się baza reprezentacji. Prandelli już zapowiedział, że po kolejnych sukcesach będzie wybierał coraz dłuższe dystanse.
Casa Azzurri to już tradycja – Włosi specjalnie dla dziennikarzy aranżują duży budynek, z którego można nie wychodzić przez cały dzień i w miarę dokładnie relacjonować mistrzostwa. Jest tu wszystko, czego Włoch potrzebuje – espresso, spaghetti, szynka parmeńska, wino, sale do oglądania meczów, no i pomieszczenia do pracy – na spotkania z piłkarzami i trenerami, którzy przyjeżdżają tu codziennie. Niby w pośpiechu, niby pod okiem pracowników federacji, ale zawsze znajdą czas na krótką pogawędkę przy barowym stoliku.
W Krakowie Casa Azzurri zajęła miejsce klubu Rotunda. To teraz mała Italia, gdzie krzywo patrzy się na tych, którzy nie mówią po włosku i nie rozumieją piękna prawdziwego calcio. Wczoraj Andrea Pirlo kilka razy pytany był o to, czy uważa, że to właśnie jemu należy się Złota Piłka.