W tamtejszej klinice Rozrodczości i Endokrynologii Ginekologicznej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w bardzo emocjonującym wystąpieniu rozprawiał się ze "wszystkimi absurdalnymi historiami o bruzdach, o wadach genetycznych".
Tylko z jedną tezą ministra zdrowia jestem w stanie się zgodzić: "niepłodność nie ma poglądów politycznych, nie jest ani prawicowa, ani lewicowa, ale jest chorobą, którą nowoczesna medycyna jest w stanie leczyć". Ma pan rację, panie ministrze, niepłodność jest chorobą, którą da się wyleczyć. Problem w tym, że zapłodnienie pozaustrojowe nie leczy niepłodności. Dzięki niemu człowiek jest w stanie uzyskać dziecko, ale niepłodność nie zanika. Jako lekarz powinien pan o tym wiedzieć. Tymczasem wciska pan ludziom kit. Także w odniesieniu do wad genetycznych. Niestety jest na świecie mnóstwo badań potwierdzających wysokie ryzyko wystąpienia wad genetycznych u ludzi zrodzonych w wyniku zastosowania in vitro. Oczywiście sporo jest także artykułów medycznych, które temu przeczą. Medal zawsze ma dwie strony, a kij dwa końce.
Zastanawiająca jest jedynie to, dlaczego z takim uporem prze pan do refundacji in vitro z budżetu państwa. Dlaczego strumienia pieniędzy podatników nie skieruje pan na rzeczywiste leczenie niepłodności – tak, by niepłodna dziś para mogła mieć w przyszłości nie jedno dziecko zrodzone metodą in vitro, ale dwoje lub troje poczętych w sposób całkowicie naturalny? W sytuacji, gdy na koniec tego roku wskaźnik zgonów w Polsce przekroczy wskaźnik urodzeń, warto się nad tym poważnie zastanowić. Zwłaszcza że jednym z argumentów za refundacją in vitro jest czynnik demograficzny.
Prawdziwe leczenie niepłodności to często długa droga. Rozumiem, że człowiek chce mieć własne potomstwo, że nie chce na nie czekać. Ale czy to powód do tego, by wybierać drogę na skróty? Doskonale pan wie, że z prawdziwym leczeniem niepłodności wiąże się cała skomplikowana i kosztowna diagnostyka, a potem równie drogie i często długotrwałe leczenie. Tymczasem na badania, które wskażą prawdziwe przyczyny niepłodności u jednej, czy drugiej pary, żałuje pan pieniędzy. Niestety – taka jest smutna prawda. Obiecuje pan Polakom, że dostęp do metody in vitro będzie możliwy niezależnie od zasobności portfela. Niech pan obieca także tym, którzy nie akceptują tej metody, sfinansowanie wszystkich badań, które doprowadzą do wyleczenia niepłodności.
Na koniec jeszcze jedno. Z wielką radością uruchamia pan program in vitro. Mówi pan o tym, że kliniki będą działały pod kontrolą ministerstwa zdrowia. Ciśnie się pytanie: jaką kontrolą? Przecież nie mamy w Polsce żadnego prawa dotyczącego stosowania procedury in vitro. Wszystko wolno. Zaczął pan, drogi panie ministrze od końca. Wprowadził pan rozwiązania, ale nie zadbał o żadne prawo. Niech się pan zatem nie zdziwi, gdy pozostające pod pańską „kontrolą" kliniki zaczną wyprzedawać niepotrzebne im zarodki.