Pędzimy 190 km/h! – meldował przez radiowęzeł maszynista superszybkiego pociągu AVE (Alta Velocidad Espanola, skrót oznacza także ptak) kilkanaście sekund przed wypadkiem, w którym w środę wieczorem zginęło przynajmniej 80 osób, a 160 zostało poważnie rannych. Chciał nadrobić 5-minutowe opóźnienie do pobliskiej stacji Santiago de Compostela. Jednak rozpędzony bolid wchodził w zakręt, gdzie dopuszczalna prędkość jest przeszło dwukrotnie mniejsza: 80 km/h. Błąd człowieka czy maszyny? – to będą musieli ustalić prokuratorzy. Jednak obraz jednego z dwóch maszynistów, którzy prowadzili pociąg (żadnemu nic się nie stało), chodzącego jak obłąkany między wrakami wagonów i ciałami ofiar wołającego nieprzytomnie: wykoleiłem pociąg – co ja teraz zrobię? – na długo pozostanie w pamięci Hiszpanów. I może okazać się tragicznym finałem planów rozbudowy sieci superszybkiej kolei, która w Europie nie ma sobie równych.
Choć od blisko ćwierćwiecza Bruksela, wraz z hiszpańskim rządem, wyłożyła dziesiątki miliardów euro na rozbudowę ultranowoczesnej infrastruktury, państwowy przewoźnik Renfe wciąż popełnia kardynalne błędy. Ponad trzy godziny po tragedii nie był w stanie wydać choćby krótkiego komunikatu o tym, co się stało. A gdy w końcu to zrobił, przyznał się jedynie do „wypadku”, bez podawania jakichkolwiek szczegółów.
Już wcześniej Hiszpanie o swojej kolei nie mieli najlepszej opinii. W kraju, gdzie bezrobocie sięga 27 proc., a rząd tnie coraz głębiej w subwencjach socjalnych i zabezpieczeniach zdrowotnych, Renfe i powiązany z nim państwowy operator sieci kolejowej Adif zgromadzili kolosalny dług 16 mld euro, który teraz będą musieli spłacić podatnicy. Licząca 3,1 tys. km sieć AVE (większą mają tylko Chiny) nie tylko nie zarabia na siebie, ale pełna jest absurdów. Jednym z nich jest 60-kilometrowy odcinek kolei wielkich prędkości łączący Madryt z Guadalajarą, które zgodnie z danymi samej Renfe wykorzystuje dziennie przeciętnie... 15 pasażerów. Powód? Zbyt wysokie ceny biletów, a przede wszystkim lokalizacja stacji w środku pustkowania, 10 km od centrum Guadalajary.
Nie mniej absurdalnie wygląda gigantyczna (4,5 tys. metrów kwadratowych) stacja w miejscowości Villena na trasie właśnie oddanej do użytku kosztem 2 mld euro kolejnej linii AVE łączącej Madryt z Alicante. Do budynku prowadzi polna droga, bo na powstanie w tym miejscu nowego osiedla nie starczyło już środków. Co gorsza, bilet powrotny ze stolicy nad morze (125 euro) jest zdecydowanie zbyt drogi, aby mogli sobie na niego pozwolić przeciętni Hiszpanie. Pociągi AVE znów jeżdżą więc puste, bo większość pasażerów wybiera o 50 minut dłuższą podróż zwykłym pociągiem, ale za to o wiele tańszym.
Zadłużona po uszy Hiszpania już została zmuszona do zmniejszenia częstotliwości kursowania pociągów na 40 liniach, w tym kilku AVE. Ale przynajmniej do tragicznego wypadku w środę rząd Mariano Rajoya nadal forsował wart 25 mld euro plan podwojenia w ciągu 10 lat sieci AVE tak, aby pociągi z charakterystycznym dziobem dotarły do Galicji, Murcji i Kraju Basków.