Gdy po śmierci Krzysztofa Skubiszewskiego, pierwszego ministra spraw zagranicznych wolnej Polski, pisałem dla „Polskiego Przeglądu Dyplomatycznego” o nim wspomnienie, dałem mu tytuł „Suweren”. Wydawał się najlepiej oddawać zarówno cel główny jego polityki, ale także jego rozumienie pozycji ministra spraw zagranicznych w polityce państwa. Brało się to oczywiście w dużym stopniu z turbulentnego politycznie czasu, w którym przyszło mu działać.
Chodziło o to, aby polityka zagraniczna była wolna od różnych wojen na górze, czy niskich instynktów na dole, których w polityce podobnie jak dzisiaj nie brakowało i wtedy. Bo też minister spraw zagranicznych wyposażony w mandat swego urzędu miał prowadzić polską politykę zagraniczną, a nie politykę kolejnych rządów czy formacji politycznych sprawujących władzę. A tych rządów, w których był ministrem, były cztery, a każdy z nich oparty na innej, niekiedy w części egzotyczne,j koalicji partii i partyjek. Te ostatnie miały nierzadko bardziej egzotyczne poglądy na sprawy zagraniczne, niż zdarza się to dzisiaj.
Szczęście do ministrów
A jednak minister Krzysztof Skubiszewski nie tylko odzyskał dla Polski suwerenność, ale dał polskiej polityce zagranicznej mocne podstawy. Po jego śladach poszli następcy, którzy doprowadzili do członkostwa Polski w NATO i w UE, zapewnili Polsce solidną pozycję w Europie, wizerunek i pozycję kraju, z którym się liczono, i którego słuchano w sprawach, które były dla niego ważne, ale też ważne dla Europy.
Kolejni ministrowie spraw zagranicznych, a mieliśmy do nich raczej szczęście, czuli się gospodarzami swojego obszaru i ich odpowiedzialność za politykę zagraniczną była respektowana, co nie oznaczało, że nie podlegali krytyce, czasem surowej. Ich pozycję ustrojową wyznaczała konstytucja, która mówi, że to rząd „prowadzi politykę zagraniczną”, a odpowiednie ustawy z drugiej połowy lat 90. nakładały na nich odpowiedzialność za programowanie i koordynowanie polityki zagranicznej. Prezydenci nie próbowali zastępować ministra spraw zagranicznych, lecz zgodnie z konstytucją z nim współdziałali. O wpływie innych polityków czy szefa partii rządzącej na bieżącą politykę zagraniczną mowy być nie mogło.
Owszem, zdarzały się różnice, a nawet konflikty na tym tle. M.in. był słynny konflikt pomiędzy prezydentem Lechem Kaczyńskim a rządem w sprawie reprezentacji w UE (nazwany przez media konfliktem o krzesło). Został rozstrzygnięty przez Trybunał Konstytucyjny na korzyść rządu. Prezydent Kaczyński jako strażnik konstytucji w pełni ten werdykt uszanował. Takiego mieliśmy wtedy prezydenta i taki Trybunał…