Na mecze Legii dostał z klubu coś w rodzaju karnetu. Miał swoje stałe miejsce na trybunie Górnej D, czyli dawnej „krytej", na wysokości pola karnego od strony Kanału Piaseczyńskigo. Siadał tam zwykle w towarzystwie Gustawa Holoubka i Stanisława Dygata. Konwicki mały i drobny, Holoubek wysoki i chudy, Dygat - wielki pod każdym względem.
Ja miałem swoje miejsce cztery rzędy nad nimi a przychodziłem ze swoim studenckim towarzystwem, z którego kilka osób zrobiło kariery w różnych dziedzinach na tyle, że ich nazwiska stały się po latach dość znane. Zachowywaliśmy się stosownie do wieku, dość głośno, a ponieważ wiedzieliśmy kim jest ta trójka kibiców, staraliśmy się zwrócić na siebie uwagę. Walczyliśmy o ich względy, co nie było łatwe, bo przecież i oni, i my przychodziliśmy dla Lucjana Brychczego oraz Kazimierza Deyny. Rzucaliśmy więc jakieś głośne uwagi, stosownie do wydarzeń na boisku, sądząc że są dowcipne i patrzyliśmy na ich reakcje. Jeśli uśmiechali się do siebie mówiliśmy: zapisali, znajdziemy nasze teksty w ich książkach. Aż któregoś dnia przestali przychodzić.
Kilkanaście lat temu, kiedy już bywałem zapraszany do stolika Tadeusza Konwickiego w kawiarni Czytelnika i rozmawialiśmy o sporcie, spytałem go dlaczego przestał chodzić z kolegami na Legię. - Wie pan - odpowiedział - uznaliśmy, że to już nie dla nas. Na stadionie było miło, ale za naszymi plecami siadała zawsze grupka tych samych, młodych ludzi, którzy bardziej niż na meczu koncentrowali się na nas. Oni byli nawet dowcipni, broń Boże jacyś chuligani, ale oprócz nich przychodziło coraz więcej takich, którzy nie byli sympatyczni, za to głośniejsi i mniej wyrafinowani językowo.
Kiedy powiedziałem pisarzowi, że to ja między innymi za nim siadywałem, powiedział: tak przypuszczałem. Chciałem z tej pozornej zażyłości uzyskać coś dla siebie, ale nic z tego nie wyszło. Tadeusz Konwicki nie udzielił mi wywiadu, odmawiał zwykle po kolejnej wymianie poglądów o ostatnim meczu reprezentacji czy Ligi Mistrzów. W telewizji sport, dla którego tracił coraz bardziej serce, jednak oglądał, chociaż na usprawiedliwienie dodawał wtedy zdanie, przypisywane sobie przez innych: „Muszę oglądać, ale wtedy sobą gardzę".
Kilka lat temu, kiedy „Rzeczpospolita" skręciła na prawo, powiedział mi wprost: „Gdybym panu udzielił wywiadu, wszyscy pomyśleliby, że Konwicki zwariował na starość i zapisał się do PiS-u". Po czym, chcąc zrobić mi przyjemność, dodał: „Rzeczpospolitą" kupuję dla pana, bo tylko o sporcie można tam teraz czytać. Ta rozmowa odbyła się w roku 2007 lub 2008. Nikt mi w życiu nie powiedział większego komplementu.