Była stworzona do tańca, ale debiutowała w spektaklu Adama Hanuszkiewicza, wyreżyserowanym przez niego w Teatrze Wielkiego w Warszawie. W kameralnej operze „Julia i Romeo” Bernadetty Matuszczak w 1970 roku była jedną z trzech tytułowych bohaterek, kreowanych przez śpiewaczkę, aktorkę i tancerkę. Ewa Głowacka miała zaledwie 17 lat, była jeszcze uczennicą szkoły baletowej.
– Adam Hanuszkiewicz zaproponował mi potem udział w swojej inscenizacji „Beniowskiego” – wspominała po latach w wywiadzie. – Spotkanie z tym wybitnym reżyserem miało duży wpływ na rozwój mojej osobowości. Kontakt z teatrem dramatycznym spowodował, że najbliższe stały mi się partie bogate dramaturgicznie i emocjonalnie, postaci obdarzone osobowością, zmieniające się w trakcie spektaklu.
Była jakby przeznaczona do tego, by zostać primabaleriną: szczupła, o pięknej sylwetce, kształtnej głowie i delikatnej urodzie. Do wspaniałych warunków dodała świetną technikę i niezwykłą lekkość w poruszaniu się na scenie. Nic więc dziwnego, że kiedy po ukończeniu szkoły została przyjęta do zespołu Teatru Wielkiego, już dwa lata później powierzono jej najważniejszą rolę rolę w balecie klasycznym, o jakiej marzą wszystkie tancerki: Odetty-Odylii w „Jeziorze łabędzim”.
Przez następne trzy dekady zatańczyła na stołecznej scenie niemal wszystkie główne partie z repertuaru klasycznego, również w tych baletach, które rzadko są dziś wystawiane jak „La Sylphide” czy „Grand pas de quatre”. Trafiła na bardzo dobry i zarazem bardzo trudny czas zespołu baletowego Teatru Wielkiego. W latach 80. Pod kierownictwem Marii Krzyszkowskiej osiągnął on wysoki poziom, czego dowodem były choćby zaproszenia na występy zagraniczne. Z drugiej strony były to lata artystycznej emigracji najzdolniejszych artystów, którzy na Zachodzie szukali i lepszych warunków bytowych, i możliwości pracy z choreografami niezapraszanymi do Polski.
Ewa Głowacka nie zdecydowała się na wyjazd, w Polsce miała przecież rodzinę. Za to jej partnerzy w teatrze zmieniali się niemal co sezon.– Z jednym wyjątkiem, wszyscy kolejno opuszczali i mnie, i Teatr Wielki, i wyjeżdżali zagranicę – opowiadała potem. – Taka sytuacja była utrudnieniem w pracy lecz z drugiej strony bardzo mobilizowała. Każdy nowy partner poprzez swoją osobowość wpływał na odświeżanie moich przeżyć i emocji.