Zmarła Ewa Głowacka

Zmarła jedna z najwspanialszych tancerek ostatniego półwiecza, wieloletnia gwiazda Teatru Wielkiego i Opery Narodowej. Ewa Głowacka miała zaledwie 67 lat.

Publikacja: 20.10.2020 07:25

Foto: Archiwum Teatru Wielkiego

Była stworzona do tańca, ale debiutowała w spektaklu Adama Hanuszkiewicza, wyreżyserowanym przez niego w Teatrze Wielkiego w Warszawie. W kameralnej operze „Julia i Romeo” Bernadetty Matuszczak w 1970 roku była jedną z trzech tytułowych bohaterek, kreowanych przez śpiewaczkę, aktorkę i tancerkę. Ewa Głowacka miała zaledwie 17 lat, była jeszcze uczennicą szkoły baletowej.

– Adam Hanuszkiewicz zaproponował mi potem udział w swojej inscenizacji „Beniowskiego” – wspominała po latach w wywiadzie. – Spotkanie z tym wybitnym reżyserem miało duży wpływ na rozwój mojej osobowości. Kontakt z teatrem dramatycznym spowodował, że najbliższe stały mi się partie bogate dramaturgicznie i emocjonalnie, postaci obdarzone osobowością, zmieniające się w trakcie spektaklu.

Była jakby przeznaczona do tego, by zostać primabaleriną: szczupła, o pięknej sylwetce, kształtnej głowie i delikatnej urodzie. Do wspaniałych warunków dodała świetną technikę i niezwykłą lekkość w poruszaniu się na scenie. Nic więc dziwnego, że kiedy po ukończeniu szkoły została przyjęta do zespołu Teatru Wielkiego, już dwa lata później powierzono jej najważniejszą rolę rolę w balecie klasycznym, o jakiej marzą wszystkie tancerki: Odetty-Odylii w „Jeziorze łabędzim”.

Przez następne trzy dekady zatańczyła na stołecznej scenie niemal wszystkie główne partie z repertuaru klasycznego, również w tych baletach, które rzadko są dziś wystawiane jak „La Sylphide” czy „Grand pas de quatre”. Trafiła na bardzo dobry i zarazem bardzo trudny czas zespołu baletowego Teatru Wielkiego. W latach 80. Pod kierownictwem Marii Krzyszkowskiej osiągnął on wysoki poziom, czego dowodem były choćby zaproszenia na występy zagraniczne. Z drugiej strony były to lata artystycznej emigracji najzdolniejszych artystów, którzy na Zachodzie szukali i lepszych warunków bytowych, i możliwości pracy z choreografami niezapraszanymi do Polski.

Ewa Głowacka nie zdecydowała się na wyjazd, w Polsce miała przecież rodzinę. Za to jej partnerzy w teatrze zmieniali się niemal co sezon.– Z jednym wyjątkiem, wszyscy kolejno opuszczali i mnie, i Teatr Wielki, i wyjeżdżali zagranicę – opowiadała potem. – Taka sytuacja była utrudnieniem w pracy lecz z drugiej strony bardzo mobilizowała. Każdy nowy partner poprzez swoją osobowość wpływał na odświeżanie moich przeżyć i emocji.

W Polsce miała też swoją publiczność, jej nazwisko przyciągało. Chodziło się na przedstawienia dla Ewy Głowackiej, która tańczyła bardzo dużo, także współczesne choreografia Mauric’a Bejarta, Johna Neumeiear czy Hansa van Manena, jeśli tak światowe sławy udawało się czasem zaprosić do pracy w Polsce. Jej domeną stała się jednak romantyczna klasyka: nie tylko Odetta-Odylia, ale chyba bardziej postaci z pograniczna świata realnego i fantastycznego: rozmaite sylfidy, a zwłaszcza Giselle. W takich wcieleniach jej ulotność i elegancja jej tańca łączyła się z wyrazistością i emocjonalnością.

Jedna poza tym opowieść była jej chyba szczególnie bliska. To historia Romea i Julii, w której debiutowała. Potem była znakomita rola w balecie „Stanisław i Anna Oświęcimowie”, którego bohaterowie są polskimi odpowiednikami kochanków z Werony. A jedną z ostatnich ról przez nią zatańczonych okazała się pani Capuleti w „Romeo i Julii”. To postać drugoplanowa, ale Ewa Głowacka mocno zaznaczyła swą obecność w tym spektaklu.

Po zakończeniu kariery solistycznej nie zwolniła tempa. Pracowała jako pedagog w różnych zespołach. W 2018 roku wraz ze swą dawną koleżanką z zespołu i przyjaciółką, Zofią Rudnicką zrealizowała w Operze Wrocławskiej „Giselle”.

Była stworzona do tańca, ale debiutowała w spektaklu Adama Hanuszkiewicza, wyreżyserowanym przez niego w Teatrze Wielkiego w Warszawie. W kameralnej operze „Julia i Romeo” Bernadetty Matuszczak w 1970 roku była jedną z trzech tytułowych bohaterek, kreowanych przez śpiewaczkę, aktorkę i tancerkę. Ewa Głowacka miała zaledwie 17 lat, była jeszcze uczennicą szkoły baletowej.

– Adam Hanuszkiewicz zaproponował mi potem udział w swojej inscenizacji „Beniowskiego” – wspominała po latach w wywiadzie. – Spotkanie z tym wybitnym reżyserem miało duży wpływ na rozwój mojej osobowości. Kontakt z teatrem dramatycznym spowodował, że najbliższe stały mi się partie bogate dramaturgicznie i emocjonalnie, postaci obdarzone osobowością, zmieniające się w trakcie spektaklu.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego