– Mamy nadzieję, że mimo wszystko (szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy) sam poda się do dymisji – powiedział jeden z deputowanych Bloku Petra Poroszenki. Byłoby to najlepsze wyjście dla rządzącej koalicji, której grożą poważne kłopoty.
Znaczna część jej deputowanych sprzeciwia się decyzji prezydenta Poroszenki i nie chce usuwać Walentyna Naływajczenki ze stanowiska. A zgodnie z prawem parlament musi zatwierdzić dymisję szefa SBU.
– Jeśli prezydentowi nie uda się uzyskać zgody na dymisję szefa SBU, to cały kraj zobaczy, że Poroszenko nie kontroluje parlamentu ani nawet własnej koalicji. A to by oznaczało początek jego końca – uważa były wicegubernator Dniepropietrowska Borys Fiłatow, polityczny przeciwnik prezydenta.
Nie jest do końca jasne, dlaczego prezydent postanowił zdymisjonować Naływajczenkę, ściągając na siebie polityczną burzę. Oficjalnie prezydent na spotkaniu z deputowanymi swej frakcji zarzucił szefowi SBU „brak rezultatów w walce z korupcją i postępów w śledztwach o głośne zabójstwo (chodzi o serię zabójstw i samobójstw polityków związanych ze zbiegłym prezydentem Janukowyczem) oraz niezwalczanie przemytu (między Ukrainą a okupowanymi terenami Donbasu)".
Część deputowanych w Kijowie, wcześniej służących w oddziałach ochotniczych, twierdzi, że przez punkty kontrolne na linii frontu płynie w obie strony gigantyczny przemyt: z Donbasu węgiel i stal, z Ukrainy – głównie żywność. Zarabiają na tym oligarchowie, którzy nadal są właścicielami przedsiębiorstw w Donbasie lub tamtejszych sieci sklepów.
– Jestem od ponad roku w strefie tak zwanej operacji antyterrorystycznej w Donbasie i widzę, jak niektórzy funkcjonariusze SBU zarabiają na wojnie, a nawet otwarcie współpracują z Rosjanami – powiedział „Rz" ukraiński analityk wojskowy kapitan Aleksiej Arestowycz. Jak twierdzi, Ukraińska Służba Bezpieczeństwa po rewolucji na Majdanie i ucieczce do Rosji jej poprzedniego szefa zrobiła postępy pod rządami Naływajczenki, ale pozostałości starego systemu wciąż są widoczne.
– Im bliżej linii frontu w Donbasie, tym bardziej widoczny jest bałagan, który tam panuje – mówi „Rz" Daria Woropajewa, dziennikarka z Charkowa, która jako wolontariuszka zajmuje się zaopatrzeniem ukraińskiego wojska. – Kwitnie tam przemyt, sprzedają przepustki na okupowane tereny, handlują bronią. Żadne prawo tam nie działa. Niestety, dzieje się tak po obu stronach tej granicy.