Okazją stała się debata nad wnioskiem o wotum nieufności dla rządu Beaty Szydło. Ale już od początku kwietnia, gdy akurat minął rok od wprowadzenia programu 500+, cały PiS zaczął leczyć swe polityczne dolegliwości zaklęciami o swych sukcesach.
Pytanie tylko, czy taka strategia jest rzeczywiście dobrym pomysłem na przekonanie elektoratu. Bo samochwalstwo ma być odpowiedzią na kłopoty PiS, które jednak wcale nie wynikają z faktu, że Polacy uznali, że władza nic nie robi. Problem z wizerunkiem PiS nie polega na tym, że opozycja uważa ją za partię leni, a raczej za grupę psujów, którzy upoili się władzą i uznali, że im wolno więcej.
Dlatego trudno stwierdzić, w jaki sposób obywatel, który jest zirytowany kolejnymi doniesieniami o wypadkach rządowych limuzyn czy o lotach premier Szydło wojskowym samolotem do domu, ma zostać uspokojony informacjami, że rząd podniósł kary dla nieuczciwych przedsiębiorców wyłudzających VAT?
Jak ktoś, kto dowiaduje się, że nominaci PiS zarabiają miliony w spółkach Skarbu Państwa, lub że karą dla Bartłomieja Misiewicza ma być sowicie opłacane stanowisko w największej firmie zbrojeniowej, ma uwierzyć, że partia Jarosława Kaczyńskiego jest mniej pazerna w zawłaszczaniu państwa tylko dlatego, że rząd chwali się osiągnięciami Antoniego Macierewicza w armii, a wskaźniki gospodarcze rosną?
Jak elektorat, który dość powszechnie uznał wojnę rządu z Donaldem Tuskiem za klęskę motywowaną osobistymi urazami Jarosława Kaczyńskiego, ma uznać, że PiS zasługuje na zaufanie, bo prezes zapowiada z sejmowej mównicy kontynuację dobrej zmiany i ostateczne rozliczenie Platformy? Albo gdy premier Szydło zapewnia, że Polska odnosi dyplomatyczne sukcesy?