Jeszcze w czasach komunizmu podejmował pan działania w duchu idei Giedroycia, m.in. na rzecz dialogu i współpracy z Ukrainą w zakresie historiografii. Tymczasem dziś między Polską i Ukrainą istnieje poważny konflikt dotyczący historii. Ostatnio, po zburzeniu pomnika UPA w Hruszowicach na Podkarpaciu, strona ukraińska zablokowała polskie badania ekshumacyjne na Ukrainie.
Gdy człowiek próbuje wyjaśnić błędy – choć bardzo często można użyć słowa „zbrodnie" – które popełniła strona przeciwna, nie doprowadzi to do niczego innego jak do olbrzymiej niechęci. Z jednej strony przypomnę, że polska polityka wobec Ukraińców w II RP była fatalna. Z drugiej strony nie jest to powód do ludobójstwa i to, co się stało, jest niewybaczalne. Rozumiem, że mogą nas nie cierpieć, ale nie mogę zrozumieć, że wydano rozkaz czystki na ludności polskiej. Strona ukraińska musi do tego dojrzeć. Ten spór mogą rozwiązać tylko Ukraińcy.
Od ponad 10 lat organizuje pan konferencję „Przywracanie zapomnianej historii". Każdego roku do Polski przyjeżdżają anglojęzyczni wydawcy i autorzy książek naukowych. Podczas konferencji poprawiane są występujące w nich błędy dotyczące historii Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Rzeczywiście jest z tym problem?
Tak, i to bardzo poważny. Przypomnę choćby Katarzynę II – w jej czasach najwybitniejszym filozofem, a przy tym człowiekiem o niesłychanym dowcipie i inteligencji, którego często cytowano, był Wolter. Caryca płaciła mu olbrzymie pieniądze, by ośmieszał Polskę. Taki był jej cel: ośmieszyć, a następnie tłumaczyć, dlaczego Polska powinna przestać istnieć. I Wolter skutecznie to realizował. W pewnym sensie ta myśl wciąż jest żywa.
To znaczy?
Przede wszystkim wśród Polaków, czego nie jesteśmy świadomi. Czasem słyszę wypowiedzi niektórych polskich historyków: „Byliśmy głupi. Polska stała nierządem, ta wolność szlachecka... Nie umieliśmy się zorganizować. Nie mieliśmy silnego króla, który by nas poprowadził".