Okrągły rok minął od pierwszego posiedzenia Sejmu obecnej kadencji 5 listopada 2007 r. Na Wiejskiej nie ma już partii populistycznych, które zbrutalizowały język debaty politycznej. Skończyły się szarpiące nerwy kłótnie i wzajemne wyzywanie się od chamów i warchołów.
Ale są inne atrakcje. Gros z nich zapewnia opinii publicznej poseł Janusz Palikot z PO – a to przyniesie do studia TV świński łeb, innym razem zacytuje, co kibice piłki nożnej krzyczą na stadionach pod adresem PZPN, albo nazwie prezydenta postacią psychopatyczną.
Inni politycy też się starają. W lipcu posłowie PiS na znak protestu nie wzięli udziału w głosowaniu, po czym część z nich przedstawiła marszałkowi najrozmaitsze wytłumaczenia, dlaczego nie byli na sali obrad. Wszystko, by nie stracić poselskiej dniówki. Nic dziwnego, że Polacy nadal krytycznie oceniają parlamentarzystów i specjalnie nie cenią ich pracy.
– Przez ostatni rok nie zaszło nic, co doprowadziłoby do pozytywnego przełomu w działalności Sejmu – ocenia Wawrzyniec Konarski, politolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Ale ponieważ ludzie ciągle oczekują, że PO zrealizuje przedwyborcze obietnice i coś zrobi, są mniej skłonni do krytyki parlamentu.
Według socjologa Wojciecha Łukowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego i SWPS parlament jest miałki, lecz zdołał nieco poprawić swój wizerunek. – Mniej w nim brutalnej walki politycznej, a trochę więcej merytorycznych sporów – mówi Łukowski. – Ale destrukcyjna działalność Palikota, zamieszanie wokół usprawiedliwień posłów PiS czy debata na temat kolejnego dnia wolnego od pracy kompromitują polityków.