[i]Korespondecja z Johannesburga[/i]
90 lat czekania skończyło się, gdy Iker Casillas wspiął się do loży honorowej, podniósł Puchar Świata i wystrzeliły fajerwerki.
Era pięknego futbolu Barcelony nie zostanie bez najcenniejszej nagrody, inaczej niż tyle poprzednich sukcesów hiszpańskich klubów. Najlepsza drużyna została mistrzem świata. Pierwszą drużyną z Europy, która zwyciężyła poza Europą. Pierwszą, która przegrała pierwszy mecz, a zdobyła puchar. Można mieć wiele zastrzeżeń do sędziowania w finale, wspominać szanse, które zmarnował Arjen Robben, ale wątpliwości co do Hiszpanów nie będzie.
To oni w finale chcieli grać w piłkę, jakoś utorować dla niej drogę między holenderskimi wślizgami i kłótniami z sędzią. Nie tylko wygrali mecz, ale i walkę o dobry futbol. O to, żeby przez cztery lata nie wspominać z niesmakiem tego przeciętnego mundialu i kuriozalnego finału, podczas którego częściej było słychać gwizdy niż oklaski. Zaczęło się od wtargnięcia kibica, który próbował się dostać do Pucharu Świata, potem wygwizdano szefa FIFA Seppa Blattera za całokształt, Holendrów za to, jak brutalnie grali, a na koniec Howarda Webba za sędziowanie.
[srodtytul]Każdy w swoim kolorze[/srodtytul]