Władze Federacji Rodzin Katyńskich sprzeciwiły się łączeniu tragedii z 10 kwietnia ze zbrodnią katyńską. Katastrofa, w której zginęło 96 reprezentantów najważniejszych polskich instytucji ma z nią jednak oczywisty związek. Nie jest Pani zdziwiona tym apelem?
Jest mi przykro, bo prezydent i wszyscy członkowie oficjalnej delegacji lecieli do Katynia, by uczcić ofiary tej zbrodni w jej 70. rocznicę. Chodziło o zamanifestowanie stanowiska Polski w stosunku do tego, co się wydarzyło w Katyniu i co się działo przez kolejne lata, gdy zakłamywano nawet pamięć o tej tragedii. Biorąc pod uwagę to, co osoby udające się na te obchody robiły dla upamiętniania zbrodni, nawet jeśli wiele z nich nie miało takich zasług jak rodziny katyńskie, ten apel jest zadziwiający. Nasi reprezentanci nie lecieli do Smoleńska. Lecieli do Katynia, a ze Smoleńskiem związał ich tylko nieszczęśliwy przypadek. Dlatego nie ma powodu do zmiany nazwy stowarzyszenia na „Smoleńsk 2010”.
Czy - skoro Stowarzyszenie nie zmieni nazwy - czeka Was spór z częścią środowiska rodzin katyńskich, bo jest ono także w tej sprawie podzielone?
Nie widzę tu pola do sporu. Ten problem został stworzony trochę sztucznie przy udziale mediów. Środowisko rodzin katyńskich było zwalczane w PRL przez bezpiekę, a po 1989 roku także manipulowane, nie tylko przez polskie, ale i rosyjskie służby. Teraz też te osoby są podzielone, część jest nieco zagubiona i ten apel jest próbą podziału także naszego środowiska. Trzeba być przygotowanym na takie wystąpienia. Najważniejsze jednak, byśmy mieli do siebie nawzajem szacunek. Rodziny katyńskie mają prawo do własnego zdania. Nasze stowarzyszenie, z którym część krewnych ofiar NKWD się solidaryzuje, również.
Dążycie m.in. do jednoznacznego ustalenia przyczyn i okoliczności katastrofy z 10 kwietnia. Czy macie w tych staraniach sojusznika, skoro powiedzieliście już, że nie do końca jest nim polska prokuratura?