W tym roku mija dziesięć lat od śmierci wielkiego politycznego myśliciela Jerzego Giedroycia. Ojca nowoczesnej polskiej polityki wschodniej, a zarazem geopolitycznego wizjonera, który trafnie przewidywał rozwój sytuacji w naszej części Europy i chciał, byśmy byli nań przygotowani. W czasie istnienia Związku Sowieckiego, gdy niemal nikt nie myślał o Ukrainie, Białorusi, Litwie czy nawet Rosji jako o odrębnych państwach, on dostrzegał to, co ma znaczenie długofalowe. [wyimek] [b][link=http://www.rp.pl/artykul/68091,561163.html]Sylwetki nominowanych[/link][/b][/wyimek]
Dla wielu były to jedynie rozważania na temat fikcji i intelektualne hipotezy. Jednak to marzenia i śmiała wizja Giedroycia stały się rzeczywistością, a jednowymiarowe postrzeganie sytuacji na wschód od naszych granic okazało się błędem, gdy jak domek z kart rozsypał się blok komunistyczny.
Dzięki Giedroyciowi i jego mozolnej, wręcz mrówczej pracy w podparyskim Maisons Laffite, gdzie stworzył słynną "Kulturę", wyrosło całe pokolenie polskich polityków przychylnych naszym wschodnim sąsiadom. To w wielkiej mierze dzięki jego wysiłkom powszechne stało się przekonanie o współzależności naszego bezpieczeństwa, a nawet suwerenności, od sytuacji na obszarze między Rosją a Polską. Giedroyc stał się zatem twórcą rzadkiego i jakże pożądanego polsko-polskiego kompromisu, i to kompromisu w bardzo ważnej sprawie. Łączącego wiele polskich środowisk politycznych, od prawicy po lewicę.
Jego wizja miała zarazem charakter głęboko moralny i braterski wobec naszych sąsiadów. Nie była to pozbawiona wartości strategia, ale raczej projekt głęboko humanistyczny i antynacjonalistyczny, a zarazem silnie osadzony w geopolitycznych realiach.
Dziedzictwo założyciela i redaktora "Kultury" wciąż należy pielęgnować, ale też potrafić na nowo odczytywać. Warto też postawić pytanie, czy po jego śmierci dobrze to dziedzictwo odczytujemy, czy dobrze zrozumieliśmy Giedroycia?