Opinia prof. Marka Żylicza, eksperta międzynarodowego prawa lotniczego, członka Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, to pierwsze tak wyraźne i publiczne postawienie sprawy.
W kwietniowym numerze „Państwa i Prawa" w obszernej analizie Żylicz podkreśla, że na mocy porozumienia polskiego i rosyjskiego rządu badanie przyczyn wypadku prezydenckiego samolotu poddano zasadom i procedurom określonym w załączniku 13. konwencji chicagowskiej. Jak pisze, porozumienie to było nieformalne, przyjęte w trybie roboczym. Przyznaje, że gdyby był dłuższy czas do namysłu, można było próbować uzgodnić tryb załatwiania spraw spornych. Przekonuje, że rząd liczył na realizację porozumienia bez zakłóceń.
Bez opinii prawnej
Decyzję o tym, żeby podstawą badania przyczyn tej katastrofy był załącznik 13. konwencji chicagowskiej, podjęli więc sami Rosjanie, nie konsultując jej ze stroną polską. Rząd Donalda Tuska, zaskoczony całą sytuacją, ją tylko zaakceptował. Premier nie dysponował przy tym żadną opinią prawną, czy będzie to zgodne z prawem i korzystne dla nas.
Dopiero po wyrażeniu zgody okazało się, że postanowienia tej konwencji nie mają zastosowania do takich lotów, jaki odbywał się Tu-154M do Smoleńska. Jak przyznaje Żylicz, lot ten należy traktować jako państwowy-niewojskowy, co oznacza, że nie podlega on reżimowi konwencji chicagowskiej. Decyzja rządu była więc błędem.
Dopiero po akceptacji decyzji strony rosyjskiej rząd zauważył, jak niekorzystne ma ona dla nas skutki. Zbadanie przyczyn katastrofy oddał bowiem wyłącznie w ręce Rosjan, a przedstawiciele