Powrót do starych dobrych haseł, które rozgrzewają media i polityków, to znak, że wybory są za pasem. Nie ma bowiem żadnych wątpliwości, że gdyby nie kampania, to nie byłoby powodu do rozmawiania o dyżurnych tematach z przeszłości, czyli dekomunizacji, lub likwidacji WSI, o których opinia publiczna dawno zapomniała. Nawet gender to nic innego jak nowa nazwa starego sporu o równouprawnienie kobiet, aborcję, edukację seksualną, a nawet związki partnerskie, bo w tym pojemnym terminie mieszczą się wszystkie te zagadnienia.
Krucjata nienawiści
Gender to w tym sezonie politycznym najgorętsze słowo. Rozgrzewa jednakowo lewicę, prawicę i centrum. Nie ulega wątpliwości, że wojna o gender będzie nam towarzyszyła przez najbliższe miesiące, a może nawet do wyborów parlamentarnych w 2015 roku. Tym bardziej że włączył się w nią z jednej strony Kościół katolicki, a z drugiej rząd w osobie premiera Donalda Tuska. A to oznacza, że każda prawicowa partia czuje się w obowiązku potępiać gender, natomiast każda centrolewica go bronić.
Spór o gender urósł do rangi sporu cywilizacyjno-kulturowego. Tak jak w latach 90. aborcja, której obrońcy zostali zakwalifikowani do cywilizacji śmierci, a przeciwnicy do ciemnogrodu. Te określenia trochę wyszły z mody, więc teraz po stronie przeciwników gender mamy atak na rodziny i cywilizację, a po stronie zwolenników – krucjatę nienawiści. Gender świetnie nadaje się do polaryzacji społeczeństwa, dlatego najchętniej mówią o tym mniejsze partie, które potrzebują nowego podziału sceny politycznej, aby uciec od dominacji PO i PiS.
– My chcemy się spierać na idee z twardą lewicą, dlatego m.in. mówimy o gender – nie kryła w niedawnym wywiadzie dla „Rz" Beata Kempa z Solidarnej Polski.
Niewykluczone, że z tego samego powodu wypłynęło dawno niesłyszane hasło dekomunizacji.